[b]ho ho.. dziś wam kostek opowie świąteczną bajke..
wiem, wiem. .. wasz ulubiony bajkopisarz kogut nie schodzi z anteny, poświątecznie powraca, bo narazie to przepraszam, ale tylko karp wchodzi w grę..
tak więc.. za siedmioma górami, za paroma laskami, powyżej poziomu morza kusych spódniczek crazy trzynastek z dwoma kg tapety na twarzy, za wielkim bebechem babki, zza winklem "żabki" żyli sobie orson i blondi geniusz...
i żyli by sobie tam tak pewnie do usranej smierci, gdyby nie fakt, że przyjechała do nich j.lo i wpierdoliła całą lodówke.. (zaznaczam, że cała zawartość również).. i mosh ci los.. biedny geniusz po chwili żałoby nad ostatnim plastekiem polędwiczki, który nota bene jako jedyny uchronił się przed potopem ślimaczym, rzekł do orsona:
-o mój ty wierny strażaku! cóz ja ci pocznę, kiedy ja nawet nie spocznę, jeśli czegoś nie zjem... będę musiała przez cały czas chodzić...
-moja mała blondyneczko- zanucił orson
blondi spoglądneła na niego.. już sie przyzwyczaiła, że oprócz tych paru pieknych słów nie potrafi wypowiedzieć nic innego. popatrzyła na okno i przypomniała jej się chwila w której orson wyskoczył jej z żyły jako efekt ciązy poza macicznej...
ale koniec rozmyślań tu jest wielki problem"jak się uchronić przed j.lo?!" myślała przez cały czas blondynka... ale nie na jej głowe te rozmyslania... musi doradzić się kogoś innego.. wyruszają więc na wielką wyprawe do chatki babki.. podążają tam od 3 dni.. 3 nocy.. w końcu docierają do chałupki babki, ale! blondi zapukała... i ku jej oczom ukazał się dziadek kermit
cdn..