Już pora... Zawiał ledwo odczuwalny wiatr, delikatnie muskał jej rumiane policzki. To on-pomyślała, przybył do mnie z wiatrem, unosił kosmyki jej rozpuszczonych blond włosów, były tak lekkie, z podnieceniem poddawała się rozkoszy.
Tak błogo.
Wraz z wiatrem, unosiły się jej najskrytsze marzenia, pragnienia. Ku niebu wzniosła Nadzieja. Była tak cudowna, tak czysta...
Miała szafirowe oczy, włosy w kolorze wiosennej pszenicy, a jej usta takie blado różowe...
To Ona- matka głupich.
Spuściła wzrok, tak jakby coś przeczuwała, gdy go podniosła było za późno...
Nagle jej serce zaczęło bić mocniej, czuła, że krew pulsuje w jej żyłach coraz szybciej, oczy zaszły szkłem.
Patrzyła na jej śmierć, nie umiała jej pomóc, nie wierzyła, że potrafi...
Nadzieja umarła.
A wraz z nią dziewczyna, bo była nią przepełniona.
Zwyczajne złudzenie.