Świat, który kreujemy długie lata, skądinąd świat często w miarę poukładany, może rozpaść się, rozsypać jak domek z kart... Tak po prostu, z dnia na dzień. Czy to nie zabawne? Życie bywa, a może jest... tak cholernie przewrotne. (Wyimaginowane) poczucie bezpieczeństwa pojawia się i znika jak tęcza po deszczu. Niby nic odkrywczego, ale jednak...
I ten niesmak. Zwykle jest intensywniejszy niż zapach drugiej osoby zakodowany w pamięci.
Mam wrażenie, że ktoś "tam na Górze" świetnie się teraz bawi (szkoda, że moim kosztem). Nie widzę w tym innego, głębszego sensu, żadnego celu. Nie z tej perspektywy. Może jeszcze nie teraz. Może za jakiś czas.
Nigdy nie czułam się bardziej zagubiona, przerażona, bezradna. Pałętam się niczym małe, bezbronne dziecko w nieznanym sobie miejscu, rozpaczliwie szukające drogi do domu. Dość często mam wrażenie, że balansuję na granicy różnych światów. Na granicy życia i śmierci, dobra i zła.
Nie mam pojęcia co dalej. Nie wiem jak długo można tak tańczyć do odtwarzanej w kółko melodii.
Może do utraty sił.
Zatem, że też muszę być tak cholernie silna...