Praca w handlu nauczyła mnie jednego - jeśli nie potrafisz opanować swojego sarkazmu kompletnie nie nadajesz się na sprzedawcę. Techniki sprzedaży, wciskanie kitu i wszelkie chwyty marketingowe są jej najłatwiejszym aspektem. Wszystko to da się łatwo ogarnąć jeśli tylko ma się minimalną umiejętność przyswajania wiedzy. Tego wszystkiego da się nauczyć. Problem w tym, że są rzeczy z którymi nie wygramy - ludzka głupota i nasza własna natura. Są ludzie, którzy głupotę potrafią zignorować i w miarę możliwości starają się jej nie komentować czy też nie zauważać i jestem ja - chodząca definicja sarkazmu.
W swoim niezbyt długim życiu chwytałam się wielu prac i zawsze w każdej pojawiał się ten sam problem - klienci. Są różne typy. Najmniej szkodliwym jest taki, ktory przychodzi do sklepu, żeby coś kupić, zapłacić i cieszyć się zakupionym produktem - do tych oczywiście nic nie mam. Problem pojawia się przy tych bardziej charakterystycznych, jak na przykład klient "jestem panem świata". Nietrudno jest go rozpoznać, bo już w pierwszym starciu ze sprzedawcą daje do zrozumienia, że jest od niego lepszy. Nigdy nie licz na dzień dobry z jego strony. Taki plebs jak ty nie jest godzien, aby życzyć mu pozytywnego zakończenia dnia. Dlaczego? To już wie tylko on sam. Często kupuje mało, tanio i domaga się zniżki. Jest w stanie wydłubać dziurę w swetrze, żeby tylko zaoszczędzić 5 złotych. Jeśli wytkniesz mu winę, on wytknie ci brak profesjonalizmu i zrówna cię z ziemią. Coś co z pewnością opanował do perfekcji to nonszalancja w rzucaniu pieniędzmi o blat. Podawanie karty płatniczej czy gotówki do ręki jest jak najbardziej passe! Ten typ klienta przychodzi do sklepu głównie po to, żeby się dowartościować. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo ja, jako typ pierwszy, mogę tylko i wyłącznie snuć domysły o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Kolejny typ to klient-idiota. Nie chodzi tutaj o obrażanie kogokolwiek. Może to kwestia roztargnienia, albo niewpasowania w realia współczesnego świata, ale nie oszukujmy się - łatwiej i przede wszystkim, zabawniej uznać to za zwykłą głupotę. Jest to dość problematyczny typ, gdyż na ogół zadaje pytania, na które nie wiadomo jak odpowiedzieć. Pamiętam jak kiedyś, kiedy pracowałam w sklepie, który w asortymencie miał m.in. artykuły biurowe, pewna pani spytała mnie czy kupi u mnie cyrkiel, którym narysuje 13 identycznych kółek. I tutaj dochodzimy do głównego tematu tych wypocin. Co takiej osobie odpowiedzieć? Z jednej strony, aby wykazać się prfesjonalizmem wystarczy odpowiedzieć twierdząco i wskazać miejsce, na którym poszukiwany produkt się znajduje. Proste, prawda? Bynajmniej! Wyobraź sobie, drogi czytelniku, że nie jest to pierwsza osoba, która zadaje Ci tego dnia głupie pytanie. Nie wiem jak masz Ty, ale ja nie mogę się oprzeć, żeby w odpowiedzi nie zawrzeć choćby minimalnej nuty złośliwości odpowiadając, że niestety, ale cyrkle rysujące trzynaście identycznych kółek już się skończyły, a dostawa dopiero za trzy dni i w zamian mogę zaoferować produkt rysujący tychże kółek jedynie dziesięć. Będziesz miał szczęście jeśli klient nie zrozumie ironii, albo dozna olśnienia i zaśmieje się ze swojego błędu. Prawdziwy problém pojawia się wtedy, kiedy wyżej wspomniany ma nieodpartą chęć pokłócenia się z Tobą i wykazania swej wyższości. Ostatnio jeden z klientów postanowił mi dokładnie nakreślić jakie są moje obowiązki (widocznie wie lepiej) i jak powinnam go obsłużyć. Głównym z jego zastrzeżeń co do mojej osoby był problem mojego zbyt powolnego podchodzenia do kasy. Cóż mogę powiedzieć? Żaden ze mnie Korzeniowski, żeby przejść cały sklep w ułamek seksundy. Tego jednak postanowiłam mu nie mówić. A może wcale nie postanowiłam? Problem w tym, że szybciej mówię niż myślę i zanim sie obejrzałam poinformowałam go, że bardzo przepraszam za moją zwłokę w podchodzeniu do kasy, ale akurat byłam zajęta tańczeniem nago na łące. UPS! Nie polecam takiej odpowiedzi. Jak szerokim uśmiechem bym tej wypowiedzi nie zakończyła, nie mogła się ona spotkać ze zrozumieniem. Być może to mój wyraz twarzy sprawia, że klienci nie mają ochoty sobie ze mną pożartować. Niemniej jednak przy moich zarobkach plastyka facjaty nie wchodzi w grę, więc muszę chyba nauczyć się gryźć w język. Z całej siły. Tylko czy tak łatwo patrzeć z powagą, kiedy klient pyta Cię czy pomożesz mu dobrać kolor majtek do koloru skarpetek?
Chyba w takim razie pozostaje mi całe życie zastanawiać się nad tym czy to ze mną jest coś nie tak, skoro nie potrafię opanować swoich myśli i tego sarkazmu, który zawsze wyleje mi się kącikiem ust czy może to ludzie kompletnie zatracili dystans do samych siebie i swych potknięć nie potrafią zbywać śmiechem.
Mam nadzieję, że to jednak to pierwsze, bo jeśli to opcja numer dwa to obawiam się, że zaczynamy się stawać najsmutniejszym i najbardziej aspołecznym pokoleniem z jakim przyszło obcować światu.