Idę. Wolno, zmęczona, odpływam gdzieś daleko. Myślę o nim... to chyba źle, przyłapuję się na tym, że coraz częściej zaprzątam sobie głowę. I tak wszystko jest teraz inaczej... Uciekam przed nim, udaję, że go nie widzę... a przecież nic mi nie zrobił, nic nie obiecywał. Oszukuję samą siebie, innych i jego, że już nic dla mnie nie znaczy, a poświadomie wiem, że kłamię, że ciągle chcę go widywać. Podobno kiedy serce kłuci się z rozumem, powinniśmy wybrać to piewsze. Ale ja już nie potrafię słuchać serca, za dużo razy się na nim przejechałam, nie chcę z nowu cierpieć. A to był jego wybor, jego decyzja, jego szansa, ktorej nie wykożystał. A w konsekwencji ignorancja, ktorą staram sie kierować w jego stronę. Czyja wina?? Gdzie było nie tak?? Tyle czasu... Żal mi tej całej sytuacji, żal mi samej siebie... Ciche "cześć" powiedzane od niechcenia (może na odpierdal) ściągnęło mnie zpowrotem na ziemię. To on. Rzuciłam odpowiedź, tak samo cichą w jego stronę i ... przyspieszyłam. Minęłam go. Dwa kroki, trzy kroki, cztery, pięć... Stop. Odwrociłam się, patrzę za nim, wpatruję się w jego plecy... Idzie pewnym krokiem, nie spojrzał, niezatrzymał się... Na co czekam ?? To głupota, karcę samą siebie i idę dalej. Parę krokow, niewytrzymuję i znowu sie odwracam, jest już daleko. Szkoda, że tak wyszło?? Ale jak wyszło?? Nie umiem odpowiedzieć... Wiedziałam, że go spotkam, dziwne... skąd mogłam wiedzieć, ze tam będzie?? A jednak... coś mi mowiło, że może ... Ale co z tego?? W tym momencie poczułam pustkę... Taką, ktorą odczowam za każdym razem, jak na niego patrzę...
Soczysty buziak z jęzorkiem w policzek
SiL.WiU.NiA.
P.S. Napisałam wcześniej notkę, była dużo lepsza niż ta, ale mi się skasowała i nie potrafiłam jej już tak odtworzyć.