Nie radzę sobie. Cieszycie się prawda? Jestem pierdolonym słabeuszem, mięczakiem. Nigdy nie dam sobie rady. Nigdy mnie nie pokocha. Nie przyjedzie. Nie pocałuje. Czekam. Każdego jebanego dnia. To mnie wykańcza. O niczym innym nie potrafię myśleć, nie potrafię się skupić. Nie jestem już sobą. Coraz częściej bywam rozdrażniona. Płacze jak niemowle. Spieszę się niewiadomo po co i niewiadomo gdzie. Pomocy.