Chciałabym wierzyć, że gdzieś na świecie istnieje miejsce, w którym można oczyścić własne serce. Gdzie można obnażyć własną duszę i oczyścić ją ze wszystkich życiowych brudów, smutków i problemów. Chciałabym się tam znaleźć. Zdjąć z policzków łzy, które ostatnio z dnia na dzień robiły się coraz bardziej słone. Oddać się dwóm uśmiechniętym asystentkom szefa takowej pralni, które ubrane w czerwone spódniczki wrzucą do wielkiej maszyny moją duszę i wcisną czerwony guzik, po czym nie będzie już odwrotu. Sole metali alkalicznych zaczną rozpuszczać ból, atakować plamy, zmywać brudne myśli, zniwelują cierpienie, a następnie płyny z aromatem szczęścia skropią czystą już duszę. Później rozwieszą ją tuż pod lazurowym niebem aby podmuchem spokoju zdmuchnąć nadmiar wilgoci, która w nią wsiąknęła. Każda ostatnia kropla choroby spływa w dół, aby móc o niej zapomnieć z chwilą gdy wsiąknie w ziemię. Jakby na to nie patrzeć jest to niezmiernie smutne miejsce. Po całym żmudnym zabiegu wkładamy w ciało czystą już duszę i zmierzamy w kierunku czerwonych drzwi, za którymi czeka na nas już tylko życie o zapachu pomarańczy...