Lubię, naprawdę lubię święta. Choć z roku na rok ich piękno wydaje mi się coraz mniej oczywiste, to im bardziej czuję je, tym pewniejsza jestem ich zasadności. Nie " Wśród nocnej ciszy" z Kamiennicy Naujackiej, nawet nie moje ukochane "Driving home for Christmas" słuchane zawsze w samochodzie, a już na pewno nie lampki nad wejściem do Alfy oświetlające multum zdesperowanych w przedświątecznym szale ludzi wprawiają mnie w bożonarodzeniowy nastrój... Raczej budzą we mnie poczucie zagubienia, niepewności, bo przecież chyba nie o to chodzi, by było kolorowo i śnieżnie... Tak naprawdę to właśnie kłótnie w domu o to, kto wyjdzie w ten mróz do spożywczaka po kolejną kostkę masła do ciasta albo o to, gdzie i kto wsadził czubek na choinkę budzi we mnie myśl, że ten jedyny, wyjątkowy czas się zaczął. I wiecie co? Dla mnie już nadszedł! W tym roku jednak z innego powodu.
Szkoda, że swoiste, ale ważne, że pojawiło się dzisiaj we mnie uczucie ciepła...z zewnątrz. Poczułam, jak mam wielu dobrych ludzi wokół siebie, którzy właśnie zatrzymali się, by spojrzeć sobie w serce i zapomnieć o wszelkich uprzedzeniach, przebiegłościach. Ludzie, którzy zranili, wybaczają, którzy zawiedli- naprawiają...
Zdjęcie z "Koncertu Świątecznego" 21.12.20010 Szaleństwo na scenie auli LO1 wraz z zespołem Fervor, któremu serdecznie dziękuję za fajną współpracę ;)