piosenka na dziś <...>
Jestem chyba jedną z nielicznych osób na tym świecie, które niekoniecznie przepadają za swoimi urodzinami. Już od samego rana dopada mnie romantyczny weltschmerz, który skutecznie gasi chęć wygrzebania się z pościeli. Nie dlatego, że boję się upływu czasu, - co to, to nie - on mnie bardzo cieszy, bo zbliża ku czemuś, na co niecierpliwie czekam już od lat. Nie chodzi też o to, że nie lubię życzeń (zwłaszcza tych, które nie dają mi spać, bo przychodzą tuż po północy od osób, które chcą być pierwsze), prezentów, czy ogólnej uprzejmości, jaka mnie w tym dniu spotyka. Sedno tkwi raczej w tym, że tego dnia najboleśniej odczuwam, tkwiącą we mnie przez cały rok, tęsknotę - za starymi przyjaciółmi, których obecności nie zastąpi kilkugodzinna rozmowa na skypie, tona sms'ów i urocza paczka, którą już wczoraj dostarczył kurier; za rodzicami (których rodzicielstwa ostatnio nie odczuwałam) i domem, do którego przez ostatni rok z pewnych przyczyn nie miałam ochoty wracać. I za moją drugą połówką... szczególnie.
Za pewnym rodzajem uczuć, które na długo pozostają w sercu i sprawiają, że każdy dzień kipi entuzjazmem i nadzieją.
Tym razem boję się wyjść z własnego pokoju i życzeń, z którymi już czekają współlokatorzy za drzwiami.