Tak więc definitywny koniec Jagiełły, najdłuższe wakacje życia i tyle wspaniałych osób wokół mnie - taaak taak to jest niesamowite. Ponadto zbliża się wyjazd do Zakopanego, właściwie to w Tatry aniżeli do samego miasta - jakby nie było należałoby zacząć ćwiczyć nogi, ale nie wiem jak bardzo bym chciała i tak nie poćwiczę (olaboga jak mi się nie chce). I zaczynamy studenckie życie (?), chociaż nie wiem czy w moim przypadku tak można to nazwać. Pomimo wszystko i tak się cieszę że zaczyna się kolejny etap (i to, boże, sama w to nie wierzę) tak wspaniale. A żeby od października miło się zaczęło, już wybrałam sobie empikowy kalendarz (zawsze chciałam, nigdy nie miałam ratowały mnie kalendarzyki z 'cosmopolitanów' tudzież ze 'zwierciadeł' chlip chlip) który uratuje mnie przed organizacyjną katastrofą. Chociaż w sumie od 6 lat w tym siedzę (szkolę się w upadkach bez powstań) i wątpię żeby w końcu udało mi się cały okres nauki przejść jak na porządnego ucznia przystało (hahaha) w końcu 1 miejsce w tej samej kategorii w gimnazjum i liceum do czegoś zobowiązuje (ha! kto by pomyślał!).
.