Wstaję o 6 rano, jeśli w ogóle uda mi się usnąć. Uyję zęby, spojrzę w lustro. Może nawet lekko się uśmiechnę. To nic, że nie zobaczymy się dzisiaj. Muszę się przygotować na twoją wizytę. I nie mam tu na myśli makijażu, bo wiesz, ja nadal nie wierzę, że mogę Cię mieć. Wiem, że to wszystko to kwestia czasu, miejsca, chwili, tego wirującego pyłku w powietrzu. Tego czegoś gdzieś pomiędzy jednym Twoim słowem, a jednym moim spojrzeniem. Małe niewidzialne ręce wyobraźni zaciskają się kurczowo na czymś, czego tak bardzo pragnę, a nie mogę tego mieć. Umysł chłonie te wyobrażenia całą powierzchnią, a serce drży z wrażenia. Czuję, jak oczy zasnuwa mi mgła, a w ustach zasycha. Nie myślę, przestaję - mózg objęła mgiełka wyimaginowanej euforii. Mam świadomość tego, że mogę nigdy tego nie mieć, lecz nie mogę oprzeć się pokusie marzenia, bo wtedy marzenia są wszystkim tym, co mam. Powiedz, czy czułeś się już tak? Bezcelowe starania prowadzące donikąd. Marnowanie sił, których niedługo i tak zabraknie. Wtedy będą potrzebne jak nigdy. Najgorsze dopiero przyjdzie. Można patrzeć na wszystko przez łzy; tłumić w sobie słowa, które i tak z piekącym bólem odbijają się od myśli nie mających prawa bytu. Można oszukiwać się na każdym kroku i wmówić sobie wszystko.
A ja? Mogę na życzenie przestać oddychać...