Warszawa. Kiedy to było?
Dawno, dawno temu. W czasach, gdy mogłam legalnie założyć maskę na twarz i na scenie odgrywać życie innej osoby.
Do teraz pamiętam radość z osobiście zaprojektowanego, wykombinowanego i uszytego stroju. I pal licho, że była to firanka, a pod nią jedynie bandaż i biała mini. Do tego najciekawszy element - kostium twarzy, czyli biały, prostokątny materiał z dziubkiem.
Nie da się zapomnieć emocji towarzyszących wtedy człowiekowi. Balla-la-lada o Maciejach to mój ulubiony spektakl. Zostawił cząstkę siebie we mnie.
"Miał Płaczybóg źrenice dalami posnute,
A w źrenicach na przemian zadumę i smutę."
(...) <<Nic nigdzie nie posiadam, sam jestem samiustek
Wpośród ziemskiej niedoli i zaziemskich pustek.
Trzeba w płacz mój na ślepo, z całych sił uwierzyć,
By chcieć ze mną żyć razem, albo razem nie żyć.
Na krańcach mego płaczu będę na was czekał.
Nie zwlekajcie zbyt długo. Ja nie będę zwlekał>>"
Jest źle.
Chyba przyda mi się rok, pół roku przerwy, by porządnie ogarnąć swój stan, a nie ograniczać się do usuwania widocznych skutków.
Ostatnio nawet moje hobby nie cieszy mnie tak, jak wcześniej (hm, a może to wina ponad 40* gorączki?).
Może ta dziekanka, to nie najgorszy pomysł?