Kalifornijskie słońce powoli zbliżało się ku zachodowi. Usiadłam na trybunach, trampki miałam ubrudzone ceglastym pyłem kortu tenisowego. Popatrzyłam na nie z uśmiechem i pomachałam w powietrzu nogami. Czułam się znowu wolna, żałowałam każdego straconego dnia w domu. Poprawiłam kosmyki włosów, które niesfornie wymknęły się z uwiązanego na głowie kucyka. Zobaczyłam Jacoba wchodzącego na kort, prowadził za rękę Lunę, która niezgrabnie stawiała jedne ze swoich pierwszych kroków. Zerwałam się natychmiast i już z daleka pomachałam im z rakietą w ręce.
-Wyglądasz cudownie- powiedział Jacob, kiedy podeszłam bliżej.
-Dziękuję- pocałowałam go w policzek i podałam mu rakietę, sama biorąc na ręce córeczkę.- Cześć kochanie, co porabiałaś cały dzień?- zwróciłam się do Luny.
-Bww!- dziewczynka zachichotała klaszcząc w rączki.
-Bawiłaś się? Dobrze, słoneczko- pocałowałam małą w czubek blond czupryny.
-Jak tam na uczelni?- zwróciłam się do Jacoba.
-Okej- powiedział bez entuzjazmu.- Zaraz lecę do szpitala na praktyki.
-O której wrócisz?- zapytałam.
-Dzisiaj na całą noc...- zasmucił się.
-Będzie okej- pocieszyłam go, chociaż mi samej wszystko się w środku wywracało.
W drodze do domu Jake wysiadł przy uczelni, a my pojechałyśmy dalej. Zrobiłam jeszcze zakupy i dotarłyśmy na miejsce, kiedy było już zupełnie ciemno.
Wykąpałam Lunę, a potem sama wzięłam szybki prysznic, kiedy mała już spała. Siedziałam przy łóżeczku dziecka, koniuszkami palców wklepując krem na noc w policzki. Usłyszałam kilka gwałtownych dzwonków do drzwi. Serce zadudniło mi jak szalone. Spojrzałam na zegarek. 23:30. Po cichu zeszłam na dół i zerknęłam kto to taki. Bruno stał na werandzie z miną wściekłego buldoga. Przymknęłam powieki i czołem oparłam się o drzwi.
-Stella, otwieraj, wiem, że tam jesteś!- krzyki Bruna słychać było chyba w całej okolicy.
Po cichu odsunęłam się od wejścia do domu.
-Chcę tylko porozmawiać, otwórz...- głos mężczyzny był teraz spokojniejszy i łagodny.- Daj mi szansę, zrób to dla Luny.
Miałam tysiąc różnych myśli, ale powoli przysunęłam się do drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Delikatnie pociągnęłam za klamkę.
-Cześć- powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.- Mogę wejść?
-Tak- powiedziałam przerażona.
Bruno wszedł do środka i zdjął z siebie marynarkę. Powiesił ją na wieszaku i niepewnie przysunął się do mnie.
-Ślicznie wyglądasz.
Poczułam dreszcze wzdłuż linii kręgosłupa, a potem gwałtownie obróciłam się w stronę lustra. Dopiero wtedy spostrzegłam, że stoję tam z nim w samej koszuli nocnej, którą dostałam kiedyś od Jacoba. Była krótka i nieco prześwitująca. Rumieniec oblał moje policzki, a z nim złość targała mną od wewnątrz. Podeszłam do komody i wyciągnęłam z niej wielką bluzę Jake'a. Ubrałam ją na siebie i tak była dłuższa niż moja piżama. Puściłam mimo uszu uwagę Bruna.
Poszłam do salonu, chłopak podążał moimi śladami.
-Usiądź- wskazałam mu kanapę, a on posłusznie wykonał polecenie.- Napijesz się czegoś.
-Nie, sam coś przyniosłem- dopiero teraz zauważyłam, że ma przewieszoną przez ramię torbę, którą teraz zdjął i położył obok siebie na kanapie. Wyciągnął z niej dużą butelkę czerwonego wina.
Stałam z daleka od niego oparta o wyspę kuchenną i nieco przerażona. Miałam nadzieję, że z odległości nie jest w stanie usłyszeć jak mocno bije mi teraz serce. Cały czas myślałam o tym, że Luna śpi spokojnie na górze niczego nieświadoma.
-Nie piję- powiedziałam krótko, mając nadzieję, że brzmię poważnie i nie słychać w moim głosie drżenia.
-W porządku, w takim razie ja też nie. Usiądź koło mnie.
Podeszłam bliżej, ale usiadłam na fotelu. Nie chciałam być blisko niego.
-Przyszedłem tu, bo przemyślałem kilka spraw. Chcę być ojcem dla Luny, ale nie chcę walczyć z wami, bo wiem, że to źle wpływa na nią.
Pokiwałam głową dając mu do zrozumienia, że się z nim zgadzam.
-Przyleciałem dla niej do Kalifornii, bo mimo wszystko kocham ją. Wiem, że zawaliłem na całej linii, ale... zmieniłem się. Proszę, pozwól mi widywać się z córką.
Oparłam łokcie na kolanach i przytrzymywałam dłońmi policzki. Paliły mnie niemiłosiernie, ale Bruno miał rację. Dla dobra dziecka powinnam pozwolić mu spotykać się z Luną.
-W porządku.
-Mogę przyjść jutro?- zapytał z iskrami w oczach.
-Tak, będę w domu od rana.
-Dziękuję ci, Stella- powiedział wstając z kanapy.
Odprowadziłam go do drzwi.
-Gdybyś mógł... nie przychodź więcej o tak późnej porze.
-Jasne, przepraszam- powiedział zakładając marynarkę.
Narzucił ją na szerokie ramiona, a ja otworzyłam mu drzwi. Mimo wszystko chciałam, żeby już poszedł. Przeszedł przez próg, ale nagle odwrócił się na pięcie. Pocałował mnie w policzek. Czułam jak nogi uginają się pode mną, nie chciałam pozwolić mu zbliżyć się do siebie.
-Dobranoc- wyszeptał prosto do mojego ucha.
Odsunęłam się gwałtownie.
-Cześć- powiedziałam zamykając za nim drzwi na klucz.