Tak. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o postanowienia. Słodyczy oczywiście jeść nie przestałam, a wręcz podwoiłam ich dawkę. Własnych długopisów nosić nie zaczęłam, za to pogubiłam je paru kolejnym nieszczęsnym altruistom. Cyrkiel kupiłam, ale wypadł mi z niego rysik, tak więc zniechęcona jego oporem zrezygnowałam i do końca roku usilnie starałam się, aby moje okręgi mniej przypominały kwadraty. Teczki nie założyłam, ksera pogniotły się i tajemniczo znikły, razem z problemem, zresztą. Za to posprzątałam dzisiaj cały dom, z czego jestem bardzo dumna. Lśni!
Co do mistrzostw - czwarte miejsce. Bez rewelacji, bo to nie szczyt marzeń - ale szklanka jest zdecydowanie bardziej do połowy pełna, niż pusta. Jeszcze przyszły rok. I do pracy wezmę się już we wrześniu/październiku, zamiast czekać do stycznia.
Spędzam czas leniwie. Wróciłam 10, zaczęłam robić prawko i właściwie pierwszy raz w życiu tak niemoralnie się obijam. Budzę się późno, czekam, aż będę gotowa na powolne otwarcie powiek, zaspana zerkam na pościel, która tradycyjnie leży skopana na podłodze obok łóżka, ociężale zwlekam odwłok z materaca, hop! pod prysznic, orzeźwiam się, hop! spod prysznica, poranna toaleta i do miasta. O 16:00 wykłady, na które z reguły się spóźniam, a później dalsze korzystanie z przytłaczającej ilości wolnego. Bardzo lubię świadomość, że wreszcie mam dostatecznie dużo czasu, żeby zrobić te wszystkie rzeczy, które gdzieś mi się zapodziały podczas roku szkolnego. Pomalowanie butelek. Dokończenie rysunków. Upieczenie ciasta marchewkowego. Spotkania z ludźmi. Całonocne samotne oglądanie filmów. Porządek w szufladach, które nie widziały słońca od czasów przeprowadzki. Zmiana wystroju pokoju (nareszcie!). Wymiana starych zdjęć na drzwiach na aktualne. Zaniesienie przeczytanych lub nielubianych książek do antykwariatu. Kupno roślin do pokoju. Odpowiednie zajęcie się moją rosiczką. Dzielna i niezmordowana walka z samą sobą. Może nie warto zakładać z góry przegranej, czym później łatwiej usprawiedliwić porażkę, tylko faktycznie wziąć się do pracy? Lubię odkrywać takie oczywistości sama, mimo nieustannego powtarzania ich przez moich znajomych. Jeśli ja tego nie doświadczę, nie ma sensu wpychanie mi tego na siłę do gardła.
Tak czy inaczej, w piątek mam wewnętrzny, a w sobotę do Wawy na upojne trzy tygodnie spędzone z salsą, hiszpańskim i wspaniałymi ludźmi. Zdecydowanym minusem wyjazdu jest fakt, że równie świetne osoby zostawiam tutaj. Ale lubię tęsknotę - jeśli zakończona jest spotkaniem, oczywiście. Płytkie. Nie mogę się doczekać! A ostatni tydzień przedszkolny/przedmaturalny/przedmęczarnialny - z AgatKą nad morze.
I mam plan na Wielkie Pomaturalne Wakacje. Ale nie powiem jaki. Żeby nie zapeszyć.
Tak niesamowicie cieszy mnie, że jest coraz lepiej. Polepsza się od kwietnia i wciąż przejawia tendencję zwyżkową. Nie chcę wracać.
Do przodu. Dużo się dzieje, muszę za tym nadążyć!
...i nie chcę powiedzieć pewnych rzeczy, żeby nie zepsuć karmy, ale...
jestem szczęśliwa
Czemu płaczą czarownice, sypiąc lubczyk do herbaty?