...pierdolę. Owszem, dokładnie tak. A żeby było jeszcze weselej, wcale nie ma to mieć wydźwięku nagatywnego. Po prostu przychodzi w pewnym momencie taki dzień, w którym musisz powiedzieć 'ja pierdolę', bo nic innego nie definiuje tak dobrze Twojego postanowienia/zamiaru/nastroju. Co prawda, u mnie takie dni zdarzają się z podejrzaną częstotliwością, jednak za każdym razem mam nadzieję, iż będzie to już ostatni (tym samym postanowienia zmian utrzymam) takowy dzień. Tak, faktycznie, na tyle często to sobie powtarzałam, że już dawno powinnam była się zniechęcić. Ale nie, z dziwną jak na mnie wytrwałością będę mówić sobie co jakiś czas 'ja pierdolę', zmieniać swój świat na parę dni i uparcie powracać do dawnego stanu, nie tracąc nadziei na usprawnienie (naoliwienie?) silnej woli i większą (jakąkolwiek) samodyscyplinę. Są różne czynniki, które potrafią wywołać we mnie potrzebę zmian. Ograniczenia. Zmiany same w sobie. Otoczenie. Mężczyźni. Wiedza - a raczej jej posiadanie czy też wchłonięcie odpowiedniej jej ilości. Dobra książka, dobry film. Czasami głupia książka lub głupi film. Zdarza się też, że jest to drobnostka, taka jak skaleczenie się denkiem od puszki po kandyzowanych ananasach albo przegapienie, że w soboty nie ma autobusu o 22:42 i łapanie stopa. Rzadko powoduje to nabycie nowej umiejętności. A właśnie teraz to nastąpiło - właśnie to jest powód -
uczę się nazywać. Dosyć żmudna to nauka, ale szybko robię postępy i jestem zdolną uczennicą, więc idzie w miarę szybko. Biorąc pod uwagę ilość materiału do opanowania, który w irytujący sposób z biegiem czasu zwiększa swoją ilość (?!), objętość, szerokość, długość, głębokość, wysokość, i wszystko inne kończące się na 'okość', bądź też 'ość', to naprawdę jest dobrze. A jak powszechnie wiadomo, to co poznane, nie jest już tak przerażające. Tak więc zrobiłam te pierwsze kroki, te najtrudniejsze pierwsze kroki i to jest, kurde, motywujące. Koniec samoumartwiania się! Fff, to zabrzmiało zdecydowanie i dumnie. Troszkę zbyt. Hmm, to może zacznę jeszcze raz. (...) Tak więc zrobiłam te pierwsze kroki, te najtrudniejsze pierwsze kroki i to jest, kurde, motywujące. To może w takim razie skończę z samoumartwianiem się? O, to brzmi definitywnie lepiej. Pozostanę przy tej wersji, z racji tego, że pozostawia mi otwartą furtkę (no tak...)
Wsuwam kumkwaty (tak, jem je ze skórką!. No proszę. Kto obiera kumkwaty ze skórki?) na przemian z migdałami, upajam się 'Amsterdamem', chłonę nocne powietrze, które wpuszczam przez pootwierane na oścież wszystkie okna, wyżywam się na nieopatrznie pozostawionym przeze mnie na biurku zeszycie od matematyki (nawiasem mówiąc, to jedyny zeszyt, jaki prowadzę. Prowadziłam... teraz już mam tylko jeden, dumnie opisany jako 'zeszyt do WOK-u', sprawujący odpowiedzialną rolę notatnika do wszystkiego i niczego, który pochłania wiedzę tak skutecznie, że nigdy nie mogę w nim odnaleźć tego, co potrzebne [prawdopodobnie na skutek faktu, że wcale tam tego nie zapisałam] na już, na teraz. Zresztą, wszystkie moje zeszyty, książki czy inne szkolności koniec końców przybierają charakter mocno uniwersalny. To wygodne, przy założeniu nie kupowania połowy podręczników. I muszę zacząć nosić długopisy. Zaznaczam: własne długopisy! I może cyrkiel? Chociaż takie zmiany należy wprowadzać powoli i stopniowo, także zobaczymy. Może kupię cyrkiel w czerwcu (który to już będzie? tysiąc osiemset sześćdziesiąty siódmy? One naprawdę znikają.) I wiem, co zrobię! Założę sobie specjalną teczkę na wszystkie ksera, o. Taka będę uporządkowana. Choć to i tak nie przejdzie, to fajnie jest się przez chwilę połudzić.
To skoro robię już takie poważne postanowienia, na fali natchnienia powiem również, że od dzisiaj odstawiam cukierki, pizzę, lody (no dobrze, lody może nie) i inne formy rozwiniętego, aczkolwiek zupełnie niepotrzebnego sposobu nabierania tkanki tłuszczowej. A podołam przynajmniej do połowy czerwca. To takie minimum, jeśli uda się dalej - to pięknie. Jeśli nie - ale nie, nie, na pewno się uda. No.
Boże, co się dzieje z tym czasem? Tak, tak, wiem, przecieka przez palce. Co nie zmienia faktu, że to nie jest okej z jego strony. Przed chwilą był luty i dużo czasu do 29-30-go maja. Teraz jest 3 maja i dużo mniej czasu do 29-30-go. Podejrzana sprawa. Dzisiejsza 7,5 godzinna salsa (!) nastroiła mnie jednak bardzo pozytywnie. Umarłam troszeczkę, ale dla takiego zastrzyku endorfin warto było.
Deszcz nastraja mnie pozytywnie do życia.
I słońce.
I słońe z wiatrem i deszczem.
I tęcza.
'A pretty young thing, standing on the road, hey, pretty baby, can I take you home?'
Lil Green
teraz już nie produkują Włóczykijów