O dziwo, udaje mi się nie spóźniać do pracy w tym tygodniu. Wstaję grzecznie o czwartej, bez 50 alarmów.
Minusem jest to ze o 16stej/17stej padam na ryj. Potrzebuję drzemki. Ale drzemka przeradza się w dwugodzinny ciężki sen, po którym wstaję zamazana jak diabli.
Mały czelendż dla organizmu to zmuszenie się do regularnych posiłków. Od 5 dni jem minimum 3 posiłki plus przekąski. Nie jest źle, biorąc pod uwagę fakt, iż ostatnio funkcjonowałam na 3 biednych kanapkach na dobę.