'ukochana cisza' pomyślałam delektując się wolnym popołudniem, korzystając z okazji, że mama zabrała Rose na spacer leżałam nucąc pod nosem 'Brooklyn go hard' Jay'a wpatrując się w wiszące nad komodą winylowe płyty. Za równe 40 dni jego noga miała stanąć po raz któryś z kolei w Nowym Jorku. Mimo, że czuje jakby moje serce od zawsze biło w rytmie jego tracków, to dopiero teraz mogłam poważniej myśleć o tym by móc wreszcie posłuchać go na żywo, wcześniej głównym i jedynym problemem były pieniądze, teraz kiedy sama zarabiam wszystko da się ogarnąć. Potrzebuję około 180$. Nie wiem jak to zrobię, moja dniówka w pracy to 30$, z czego po zrobieniu zakupów i opłatach nie zostaje mi praktycznie nic. Albo obrobię bank, lub postawię na bardziej ambitniejszy plany typu pracowanie od rana do nocy, whateveer zdobędę tą kasę, to pewne. Rozmyślałam kalkulując wszystkie koszty na koncert Jay'a. - Siema - rzuciła Jo na wejściu, trzaskając mocno drzwiami tak, że aż zatrzęsła się ziemia.
- zielonego Ci zabrakło czy co? - rzuciłam śmiejąc się pod nosem.
- Ty wiesz jakie pytanie mi wczoraj zadał Johny? - zapytała poirytowanym głosem.
Jakie pytanie mógł jej zadać ten deeebil? Raczej żadne ambitne, to nie w jego stylu.
- nie wiem może.. - zapytał czy nie dziwi mnie to, że jeszcze do niczego między nami nie doszło - przerwała mi chodząc nerowowo po pokoju.
- że co? że niby Ty i Johny? Nie wierzę hahahaha - zwijałam się ze śmiechu, dosłownie się dusząc. 'nie moge' - rzuciłam śmiejąc się jeszcze dobre 5 min.
- ja jebe ogarnij się. - syknęła.
Ja rozumiem, że dla niej to poważny temat, ale widok tej dwójki, trzymającej się za ręce, który momentalnie pojawił mi się przed oczami nie pozwalał na zachowanie powagi. - narazie - powiedziała kierując się w stronę drzwi. - czekaj, chodź na ławke, jakoś ogarniemy ten temat.
Nie wiedziałam przez moment co o tym wszystkim myśleć. Oni byli nierozłączni od dzieciaka, gdzie ona tam on i odwrotnie, przyjaźń od zawsze była u nich na pierwszym miejscu, ale jakoś nie wyobrażałam sobie nigdy żeby mogło z tego wynikąć coś więcej. Lubiłam tego małolata, jego entuzjazm każdemu poprawiał humor, traktowałam go jak młodszego brata którego milion razy z Jo ratowałyśmy z opresji. Zawsze pakował się w problemy, co on by bez nas zrobił.
- no słucham - zaczęłam spoglądając na Jo- jak to się w ogóle stało, że on zaczął ten temat? - zapytałam kręcąc głową.
Milczała przez moment.
- no normalnie, prosto z mostu. Ja od razu pomyślałam, że żartuje, przecież to John, ale okazało się, że mówił poważnie.. - rzuciła lekko przybita spoglądając na czubki swoich butów. - cholera nie wiem jak ja to ogarnę. - kontynuowała.. - przecież on jest dla mnie jak brat.
Wiem, że Jo zrobilaby dla niego wszystko, ale czy była szansa z jej strony na coś więcej?
- kurde siostra, jestem w szoku. chcąc niechcąc będziesz musiała z nim o tym pogadać - na co Jo pokiwała tylko głową. Widziałam, że się martwi, że boli ją ta cała sytuacja.
- chodź skoczymy na boisko, pisałam Alfiemu że wpadne tam przed południem, troche się rozerwiesz. Kosz zawsze był dla nas dobrą opcją na poprawe humoru czy nudę, nie było szans żeby i tym razem było inaczej.
siedziałam z Willem na chodniku rozkminiając życie.
- Amy, powiedz mi tak szczerze, jak to jest między Tobą a Jamesem? - zapytał zmartwionym głosem.
- Nijak, nas już nie ma - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
Cierpię. Pisał, dzwonił, ale co z tego? Nie umiem po raz setny mu zaufać, choć na prawdę bym chciała. Robię wszystko by o nim nie myśleć. Zachowuję się jak pieprzony psycholog, pomagam innym, daje 'złote' rady w momencie kiedy sama rozpadam się na kawałki. Bezradność mnie niszczy.
- Ja od zawsze Ci mówiłem, że to nie chłopak dla Ciebie.. - zaczął obejmując mnie ramieniem.
- Wy wszyscy tak mówiliście i mieliście rację, ja też to wiedziałam tylko moje serce jak zwykle było mądrzejsze i postanowiło zaryzykować nie pytając mnie o zdanie.
Objęłąm rękoma kolana, opierając na nich brodę wpatrywałam się z zachodzące słońce.
- Amy, powiedz mi, ile razy lądowałaś przez niego na dołku? Ile razy oberwałaś przez to, że on miał z dziwnymi typami na pieńku?
William miał rację. James sprowadził na mnie wiele problemów. Zepsuł mnie.
- Przysięgam, że go zabije - sypnął zgrzytając zębami.
- Przestań.. - szepnęłam czując jak po policzku płynie mi łza - dam radę - zapewniłam.
- Kochasz go? Patrzył na mnie, chciał żebym zaprzeczyła.
Cisza.
- Ogarniemy to jakoś no. Musisz jakoś pozbyć się tego uczucia, przecież ono Cie wyniszczy.
- Mam przestać kochać? - rzuciłam jakby sama do siebie.
Przytaknął na co zaśmiałam się ironicznie.
- Oddychasz? - zapytałam. Przez moment patrzył na mnie zastanawiając się co miałam na myśli tym pytaniem
- No tak.
- To przestań.
choć zatrzymuje akcje serca, jest moim tlenem.