- Cassie, wstawaj! - obudził mnie wrzask ojca z dołu.
Nieco niemrawa, bo nie spałam poprzedniej nocy prawie wcale weszłam do łazienki, wzięłam prysznic, ogarnęłam się i zeszłam na dół.
- Tu masz śniadanie - ojciec podsunął mi pod nos talerz kanapek z jakimś tłustym czymś.
- nie zamierzam tego jeść - poinstruowałam i sięgnęłam do lodówki po jogurt.
- mama coś mi wspominała, że ostatnio jakaś niesympatyczna byłaś... - zaczął z tą swoją debilną ironią
- nie niesympatyczna tylko zmęczona.
-tak czy inaczej, nie powinnaś podnosić głosu na mamę. O co poszło?
- o Twoją szkołę, nie chcę się tam uczyć, nie chcę - powiedziałam przez łzy.
- no już dobrze - uspokoił mnie tato - nie chcesz sie przypadkiem dzisiaj wybrać na zakupy? -zapytał. No tak, wszystkie moje problemy załatwiał pieniędzmi, zero rozmowy, zero zainteresowania, tylko szkoła.
Nie miałam najmniejszej ochoty ubierać się w takim ponurym miejscu jak Brooklyn, ale kiwnęłam tylko głową twierdząco.
Ojciec zostawił mi jedną ze swoich kart kredytowych i zaznaczył, żebym kupiła wszystko to co jest mi potrzebne.
Lekcje zleciały jak zawsze, szybko, z obrazem Scott'a w każdym rozwiązywanym przeze mnie zadaniu.
Jak tylko zadzwonił dzwonek wybiegłam ze szkoły jak oszalała, mało nie wpadłam w rozpędzone Porsche. ' Brooklyn jest okropny' pomyślałam, ale zaraz potem zaczęłam się zastanawiać, czy to faktycznie wina miejsca, w którym jestem czy też mojej głupiej nieumiejętności przystosowania się. W każdym bądź razie wróciłam jakoś cało do domu, zostawiłam plecak, napisałam mamie kartkę, że jestem na zakupach i wyleciałam na przystanek jak głupia. Do tej pory tata mnie wszędzie zawoził, więc nie miałam pojęcia jak funkcjonuje komunikacja miejsca, wsiadłam do autobusu, kupiłam bilet i usiadłam na jakimś wolnym siedzeniu.
- Wiesz, że jeszcze musisz skasować ten bilet? - usłyszałam jakiś prześmiewczy komentarz z tyłu, obejrzałam się i nie wierzyłam własnym oczom. Scott, Scott siedział w tym samym autobusem, którym ja wybierałam się na zakupy.
- no taaak, zapomnialam - odpowiedziałam nieco zmieszana, wstałam i chciałam skasować bilet, jednak Scott podszedł do mnie i wyrwał mi go z ręki
- nie w te strone - kolejny zniewalający uśmieszek.
Wróciłam na miejsce, ze skasowanym już biletem, Scott zrobił to samo, aczKolwiek tym razem usiadł obok mnie.
- Czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytał, a ja znalazłam się w niebie.
- Cassie - przedstawiłam się
- Scott
- wiem - szepnęłam.
- słucham?
- nie, nie, nic, gdzie wysiadasz? - momentalnie zmieniłam temat
- w centrum, a Ty?
- nie wiem jeszcze, jade na zakupy a w ogóle nie znam miasta.
- kiepsko - podsumował - moja męska duma nakazuje mi oprowadzić panienkę po centrum, czy mogę? - szarmancko zapytał
- jeśli chcesz - odrzekłam niby obojętnie, ale serce waliło mi jak oszalałe.
Chodziliśmy po centrum bite 3 godziny, podczas których kupiłam sobie tylko kilka bluzek i pierścionek. Poszliśmy na obiad.Gdy wchodziliśmy do knajpy Scott pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do stolika pełnego ludzi.
- To jest Tom, Aron, Daniel, Jack, Skarley i Joe - przedstawił mi wszystkich po kolei a ja ściskając dłoń każdemu z osobna powtarzałam ' Cassie ' . Czułam się przy nich jak jednyna istota z układem krwionośnym wśród krwiopijnych wampirów. Bałam się, ale jednocześnie byłam podekscytowana. Cieszyłam się, że w końcu w tym szarym Brooklynie nie jestem sama, że mam jakichś znajomych. Z rozmowy zrozumiałam, że chłopaki wybierają się w weekend do jakiegoś klubu i chcą, żebym poszła z nimi, nie pomyślawszy ani chwili nad tym jak to zrobie, jak wyjaśnie rodzicom zgodziłam się. Zbliżała się 23, a ja nazajutrz szłam do szkoły, zupełnie o tym zapomniałam, bliska obecność Scott'a paraliżowała mnie znacznie bardziej niż same wyobrażenia o nim... Zauważyłam tylko jak Tom wrzuca coś do ust i popija colą.
- co to jest? - po tych słowach poczułam, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
- MDMA - wyjaśnił z przekąsem Scott.
- hmm? - nie miałam pojęcia o czym on do mnie w ogóle mówił.
- extazy - skwitował Tom
- narkotyk? - wolałam się upewnić.
- tak, ale nie groźny - usłyszałam od któregoś z siędzących przy stoliku.
Nie wiem dlaczego, czy chciałam spróbować z ciekawości, czy chciałam zaimponować nowo poznanym kolegom, a może i jedno i drugie, ale wzięłam szybko jedną tabletkę łyknęłam i nic. Siedziałam i siedziałam, było normalnie, po godzinie, kiedy zbliżała się północ Scott, który nic nie zażywał powiedział, że przyjechał właśnie jego brat po nas i że mnie odwiezie. Zdążyłam wstać, kiedy moje serce zaczęło bić jak szalone, czułam się nieziemsko szczęśliwa, chciałam zabrać Scott'a do siebie na noc i robić z nim wszystko, na co Bóg pozwolił, ale jednak mój towarzysz był nieco rozważniejszy, podprowadził mnie do samochodu. Droga wydawała się nie mieć końca. A mnie hormony szczęście rozpierdalały od środka jak nigdy. Po 30 min, które dla mnie wydawały się wiecznością znalazłam się w swoim łóżku, nie mam pojęcia jak, bo pamiętam tylko, że wysiadałam z samochodu, reszte jak przez mgłę. Wtedy pierwszy raz sięgnęłam po narkotyk, niesamowite uczucie.