Dlaczego czas tak pędzi?
Dopiero zbierałam siebie do kupy, a już lecę o krok dalej...
Niby nad wszystkim panuję, ale nie do końca.
Dieta - trzymam się.
Ćwiczenia - w miarę możliwości ile się tylko da.
Nauka - w życiu nie była taka systematyczna i pilna.
Obowiązki domowe - wszystko dokładnie i na czas.
Relacje z chłopakiem - wzorowe.
A jednak czuję lekki niedosyt.
Jakbym się leniła.
Od poniedziałku ferie.
Mam zamiar poświęcić je na naukę, ćwiczenia i spotkania z Wojtkiem.
I tak w kółko i od początku...
Nauka, ćwiczenia, Wojtek, nauka, ćwiczenia, Wojtek.
Już czuję jakbym coś tam schudła.
Ale może to tylko wrażenie, bo żołądek się skurczył i już nie mam brzucha jak balon.
Zakochałam się w nocnym odrabianiu pracy domowej.
(a jak skończy się ta zadana to zawsze znajdzie się coś dodatkowego)
Zjadłam dziś:
6:45 - dwie kromki ciemnego chlebam, z plasterkiem szynki drobiowej, pomidorem, cebulą i sałatą (taka składana kanapka);
w szkole (jem prawie na każdej przerwie po kilka kęsów, bo nie mam czasu zjeść porządnie na jednej): składana kanapka z dwóch kromek ciemnego chleba z jajkiem i cebulą, 4 kiwi (kroję je w kostkę i jem widelcem z pudełeczka na żywność);
15:00 - dwie łyżki groszku konserwowego;
16:15 - kilka małych uszek, 3 nalewki postnego barszczu, gołąbek z kaszą i mięsem polany sosem pomidorowym;
Po 1. sporo dziś zjadłam, a po 2. mój żołądek jakoś się nie domaga, więc odpuszcze sobie kolację.