Dzień mało produktywny, ale udany.
Wstałam o 10:30, posprzątałam kuchnię, popołudnie spędziałm z chłopakiem na grze w tysiąca - tacy jesteśmy szaleni i rozrywkowi!, posprzątałam łazienkę i klatkę schodową, zacerowałam kilka rzeczy, a za chwileczkę zabieram się za pranie w rękach delikatnych ubrań, a mam tego cały stos.
Mój chłopak ma na imię Wojtek.
Przyszedł dziś z herbacianą różyczką i zapytał czy pójdę z nim na studniówkę.
Ale przecież to dopiero za rok?
To było takie słodkie z jego strony.
Zjadłam dziś:
10:30 - kanapkę z plasterkiem drobiowej wędliny, sałatą i pomidorem, średnie jabłko, gruszkę, kubek herbaty ziołowej;
14:00 - pomarańczę;
15:30 - 4 nalewki zupy z samych jarzyn, 2 kęsy spaghetti (tylko tak na spróbę), 2 kanapki, każda z plasterkiem wędliny drobiowej, sałatą i pomidorem (na obiad było spaghetti, ale stwierdziłam, że najgorszę co mogę zrobić to zjeść coś tak tłustego i kalorycznego w jednym z pierwszych dni diety);
20:00 - cała czerwona papryka, pół brokuła, kilka różyczek kalafiora i brukselek, kawałek pora, średnia cebula, ząbek czosnku (doprawione vegetą, pieprzem i uduszone na patelni), kubek herbaty ziołowej;
Przez cały dzień wypiłam też mniej więcej 1,5 litra wody.
Chyba nieźle jak na początek?
Nigdy sama nie planowałam swojego odchudzania, bo zawsze robiła to za mnie Wiktoria.
Jakieś rady? Czegoś za dużo? Czegoś za mało?
Przed snem zrobię jeszcze ćwiczenia na boczki i Mel B na ramiona.
A jutro pierwsza niedziela od bardzo dawna bez kotleta schabowego...
Zastąpię go wołowiną gotowaną w rosole i jakoś przeboleję.
Trzymajcie się cieplutko!