Długo mnie już tu nie było,ale chciałam opisać coś co doświadwczyłam pierwszy raz w życiu : Festiwal Jarocin. Przyjechałam pełna obawy ,że spotkam skingeadów którzy mnie pobiją ,ludzie będą mnie zaczepiać,ale spotkałam tam przemiłych ludzi. Pani na zdjęciu to panna młoda ,obok niej stoi pan młody ,którego nie wiadać, mieli glany a Pan irokeza,przyszli na koncert Włochatego ,pogowali a w końcu cała publiczność (kilka tysięcy ludzi) zaczeła śpiewać sto lat :)
Mimo,że wszyscy byli ta pijani ,każdy obdarowywał uśmiechem i pomocą,poznałam cudownych ludzi z całego świata:Hiszpanów,Anglików,Chińczyków... i grabażan ;P
Każdy koncert miał urok,czy był to Hunter,Mela,Uliczny Opryczek ,Strachy czy Maria Peszek...
Pierwszy raz w życiu nikt mnie nie oceniał,nie czułam się inna. Siedząc w rowie,podsłuchując prób kapel podszedł do mnie punk ,który przedstawił się jako "skrzydlaty" i zapytał czy nie pomóc wstać,tak nawiązała się rozmowa a to co powiedział jest cholernie prawdziwe"Trzeżwość to choroba,w której patrzysz na nieszczęście świata". Było tam mnostwo dzieci,ludzi na wózkach inwalickich,punków,metali,hipisów... w rowach brzdąkali na gitarach i grali znane kawałki.... Te trzy dni naładowały mi akumulatory dawką pozytywnej energii. Za rok jadę znowu,postanowione.
Dziękuje wszystkim których spotkałam,z którymi piłam,paliłam,śpiwałam,pogowałam,tarzałam się w błocie,śmiałam,rozmawiałam,grilowałam. <3