Jest godzina 21 i wszyscy, którzy z powodu nieoglądania "M jak miłości" czy też "Detektywa Monka" zostali wytypowani do odebrania pizzy tłoczą się w holu. Wartość rachunki: 180zł z groszami ^^ Wszyscy co chwila rozglądają się na boki, jakby dostarczyciel pizzy miał się zaraz zmaterializować w zupełnie przypadkowym miejscu. W pewnym momencie do budynku wchodzi młody mężczyzna, sprawiający wrażenie jakoby nas kompletnie nie zauważał.
Kinga: Heh.. a już myślałam, że to pan od pizzy.
Tajemniczy mężczyzna: A otóż właśnie to jestem ja.
Wszyscy w śmiech :D
Później było liczenie pieniędzy i odbieranie pizz. Kinga jeszcze raz stanęła na wysokości zadania dbając także o zachowanie naszego dobrego imienia (" Może niech pan jeszcze raz przeliczy, żeby potem nie było, że pana oszukaliśmy"). No i biedaczek jeszcze raz musiał liczyć te drobniaki ;).
Pewnie teraz sobie myślicie: ile można opisywać jeden dzień? Pewnie to już koniec. Jednak tak nie jest, ponieważ dopiero wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Na prawdę dziwne rzeczy (prawie jak w Blake Holsey High). Otóż jeszcze przed początkiem ciszy nocnej, podczas wizyty Eweliny i Pauliny, Siana siedząca naprzeciwko okna i niebiorąca udziału w naszych stadionowych obradach powiedziała nagle spokojnie, aczkolwiek z lekko drżącym głosem, że przed chwilą widziała kogoś za oknem. Jako, że reszta nas miała już za sobą rozmowy o duchach, poczęliśmy wypytywać biedną Sianę o szczegóły dziwnej obserwacji. Sama przekonana byłam, że Ania padła jednak ofiarą złudzenia wzrokowego i postanowiłam potwierdzić moją teorię, co jednak nie do końca mi się udało. Ulokowałam się w miejscu, z widokiem na okno i czekałam. Nagle faktycznie zobaczyłam cień, który po chwili zniknął. Wydałam cichy okrzyk i podzieliłam się z innymi tym, co widziałam, ale wciąż przekonana byłam, iż po prostu mi się zdawało. Od tej pory jednak bacznie patrzyłam w okno. Minęła 22:00. Cisza nocna. Wokoło bynajmniej nie było cicho, zresztą co najmniej do dwunastej. Zdążyłam już trochę ochłonąć i już byłam przekonana: to tylko przewidzenie. Spojrzałam w szybę nad moim łóżkiem (z łóżka Domy, na którym siedziałam). Przez chwilę nic, a potem... cień o ludzkim kształcie pokonał kilka kroków z prawej na lewą stronę okna, a potem szybko się cofnął. Tego już było zdecydowanie za wiele dla moich zszarganych nerwów. Tym razem widziałam na pewno. Krzyknęłam w przerażeniu. A w krzyczeniu mam wprawę. Mam młodszą siostrę. Jak wykręca ci rękę lub wgryza się w ciało do kości to trzeba się jakoś ratować. Także efekt był natychmiastowy: pani G. bezbłędnie zlokalizowała źródło hałasu. Przyleciała bynajmniej nie po to, żeby ratować nas od "cienia", ale aby skarcić za zakłócani ciszy. Ciszy? Przecież nasze życie było w niebezpieczeństwie! O jakim niebezpieczeństwie mówimy? To z pewnością była ochrona. Ochrona? Hmm.. może i racja. Bardzo przepraszam za mój odruch obronny. No tak, pewnie jakby panią G. ktoś np. w lesie napadł to też najpierw upewniłaby się, że to nie ktoś z jej znajomych nie robi jej psikusa. Później zostałyśmy z Dominiką same w pokoju. Zasłoniłyśmy okna, do których ok. 12 co jakiś czas ktoś się dobijał. Nikt z naszej wycieczki. I raczej nie ochrona (chociaż kto tam wie :P). Tym razem pani G. okazała się pożyteczna i poproszona już po północy o interwencję zgłosiła sprawę do ochroniarza. Pukanie ustało. Ochroniarz tam poszedł, czyli wcześniej go nie było, a jak go nie było to nie mógł być on. Czyli kto? Ani chybi jacyś cywilizowani, nieszkodliwi ludzie, którzy niefortunnym zbiegiem okoliczności pomylili adresy.
Reszta nocy zleciała już spokojnie. I tak minął wieczór i poranek dnia pierwszego.