Heh.. głupia biedronka nie chciała łaskawie poczekać, aż ustawię ostrość . Dlatego właśnie nie lubię biedronek. Zresztą nie tylko z tego powodu.
Ostatnim razem, gdy pisałam notkę nie wspomniałam ani półsłowem o naszych śpiewach na historii. Nie zrobiłam tego celowo, po prostu zabrakło miejsca (limit jest zdecydowanie za mały jak na moje potrzeby), ale to nic, bo dzięki temu notkę piszę dziś, a nie za dwa tygodnie. Nie żebym uważała osobiście, że to by była jakaś wielka strata dla ludzkości. No, ale ze względu właśnie na limit pozwolicie, że nie będę tego tematu rozwijać ^^
Na czym to ja..? Ach tak.. lekcja historii. Zresztą w ten notce będzie głównie o historii (tak jak w poprzedniej o fizyce). Otóż były śpiewy, ale nie takie jakie urządzamy sobie, jak nauczyciele na chwilę wyjdą z klasy (albo nawet wcale nie muszą z niej wychodzić). Otóż pan P. wymyślił sobie, że skoro tak jesteśmy przy II wojnie światowej to jest to doskonała okazja, żebyśmy nauczyli się paru piosenek. Wojennych oczywiście. Ale z II WŚ ma się rozumieć. A więc musieliśmy śpiewać - wszyscy. Lecz nie szyscy "na hurra", tylko pojedynczo. Albo dwójkami. Oczywiście na początku większość się zbuntowała, ale potem jakoś przestali się oburzać. Może dlatego, iż doszli do wniosku, że jednak nawet śpiewanie im wychodzi. Nie wiem, ja do takiego wniosku nie doszłam (co do mojej osoby) :P. I długo można by było pisać, no ale nie wdawajmy się w szczegóły (limit!). Co warto zanotować: na pierwszej lekcji (której - po sprawdzeniu listy obecności i rozwiązaniu problemów natury ogólnej - zostało ok. 15min) hitem numer 1 był "Pałacyk Michla". Nikomu to nie przeszkadzało z wyjątkiem pana P., który przez godzinę słuchał tego samego repertuaru w wykonaniu klasy b. No więc na następną lekcje trzeba było przygotować co innego.
Następna lekcja "śpiewu":
N: Koleżanki co przygotowały?
U: "Jesienny deszcz"
N: Pięknie! Uwielbiam tę piosenkę.
Po występie kilkunastu osób o identycznym repertuarze (chyba, że brać tu pod uwagę różne wersje piosenki):
N: Koledzy, co śpiewają?
U: Deszcz
N (z rezygnacją) : Heh.. niech będzie..
Ostatnią lekcję historii przed egzaminem humanistycznym spędziliśmy na słuchaniu wspomnień pana P. z czasów PRL i oglądaniu plakatów propagandowych. Tego co pan P. opowiadał nie sposób tutaj w całości przytoczyć, dość że co chwila pokładaliśmy się ze śmiechu, bo kto jak kto, ale pan P. umie opowiadać i z tym, kto stwierdzi, że tak nie jest, zgodzić się nie mogę. Oto kilka fragmentów owych wywodów.
a) Natury ogólnej
" Polska była podzielona na dwie strefy wpływów: strefę Pepsi Coli i strefę Coca Coli
b) Z cyklu o wyprawie do sklepu
" Wyzwiska służły osłabieniu morali przeciwnika"
" Babcie miały za zadanie zmylić przeciwnika. Taka niepozorna babcia potem wychodziła ze sklepu - dwie siaty mięcha"
No i wiele innych ciekawych rzeczy, których, niestety, nie zapisałam.
A na polskim przestroga o tym, że nowoczesnej technologii jednak nie do końca może ufać.
N (oddaje uczniowi sprawdzoną pracę): Nie jest źle, ale o przecinkach pozapominałeś.
U (mamrocze do siebie): Heh.. myślałem, że ten Word przecinki też sprawdza.
W chwili, gdy piszę tę notkę, mamy już za sobą część humanistyczną. O wszystkich apektach związanych z tym wydarzeniem nie będę pisać, bo pewnie i tak Dżastina mnie wyręczy. Od siebie mogę dodać tylko to, że gdy wyszłam z sali egzaminacyjnej,oddetchnęłam z ulgą, iż od tego egzaminu nie zależy moja przyszłość. Szczerze współczuję osobie, która będzie mi tę pracę sprawdzać (zwłaszcza dwa ostatnie zadania). Moja rozprawka mogła by służyć za wzór jak nie pisać rozprawki, a o "podaniu" (nie jestem pewna, czy przypadkiem nie napisałam "poddanie" ) wolę już nie wspominać . Niestety, mimo najszczerszych chęci nie udało mi się wcisnąć do mojego dzieła ani "Kamieni na szaniec", ani św. Frańciszka
.
I niby nie muszę sie tym wszystkim przejmować, ale jednak głupio jest zaniżać średnią własnej szkole...