Hej Dziewczyny!
Sporo czasu minęło od mojej ostatniej wizyty na blogu. Oznajmiam, że żyję i chciałam wam coś opowiedzieć.
Nie uważałam się za grubą.
Jednak szczególnie nie podobała mi się w sobie jedna część ciała. Pamiętam jak nazywałam o p o n k ą tę minmalną warstwę tłuszczu otaczającą mój brzuch. Miałam bzika na jego punkcie. Uparcie dążyłam do celu, jakim był maksymalnie płaski brzuch i wymarzony six-pack.. no cóż. Marzenia są po to, żeby je spełniać, ale w tym przypadku chyba popadłam w małą obsesję.
Nigdy się nie odchudzałam.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Jadłam 5-6 posiłków dziennie, zaspokajałam swoje zapotrzebowanie kaloryczne, które sama obliczyłam. Węglowodany, białko, tłuszcze wszystko jadłam w właściwych, ustalonych przeze mnie proporcjach. Wzorowy bilans brawo! Niestety tylko pozornie.
Liczba na wadzę zaczęła spadać.
Brzuch też tak jakby zmalał. Ćwiczyłam dużo, bo sporą satysfakcję sprawiał mi widok uwydatnionych mięsni zaraz po ćwiczeniach.
Błonnik, błonnik..
..jeszcze więcej błonnika! Siemię lnianę, otręby, pestki, suszone owoce, płatki.. wszystko to dziennie lądowało na moim talerzu. Błonnik zbawiennie działa na jelita, przez co nasz brzuszek staje się bardziej płaski. Nie wiedziałam tylko o jednej, bardzo ważnej rzeczy - błonnik wiąże wodę. Co prawda starałam się pić dużo płynów, jednak na taką ilość spożywanego błonnika było to zdecydowanie za mało, w efekcie zamiast płaskiego brzucha często puchłam i męczyły mnie okropne wzdęcia.
Okres mi się spóźniał.
Tydzień, dwa, miesiąc.. kilka miesięcy. Myślicie, że się tym przejęłam? Nie bardzo. Było mi nawet na rękę, bo nie musiałam przechodzić przez te dni.
Ulubione spodnie
zaczęły na mnie wisieć. Pewnie rozeszły się ze starości pomyśłałam. Biustonosz trochę dziwnie odstawał. Pewnie się trochę rozciągnął, kupię nowy.
Nie tylko brzuch zniknął.
Razem z znienawidzoną oponką, znikała każda inna część mojego ciała.
A ja z n i k a ł a m razem z moim ciałem.
Z początku tego nie zauważałam.
Waga.
Pewnego dnia ujrzałam na wadzę liczbę, której nie widziałam od czasów 1 gimnazjum. Nie wierzyłam. Zważyłam się jeszcze raz.. i jeszcze raz.. Za każdym razem widziałam te same cyferki. Otrząsnęło mnie z przerażenia.
I właśnie wtedy zrozumiałam,
że moje podejście do diety, nie jest wcale takie zdrowe, jak mi się wydawało. Przejżałam na oczy. Dotarło do mnie, że się głodziłam. Ale zaraz, przecież jadłam co 3 godziny, rzadko czułam głód.. więc jak to w ogóle możliwe? Może dlatego, że zapychałam żołądek dużą ilością warzyw.
Nie pozostałam objętna wobec całej sytuacji.
Natychmiast zaczęłam jeść więcej. Nadal zdrowo, ale znacznie większe porcje. Chciałam p r z y t y ć.
Teraz wszystko będzie dobrze.
Miało być. Bo przecież jadłam. Waga nie wzrastała, wręcz przeciwnie nadal malała. Zaczęłam martwić się coraz bardziej. Ważyłam się chyba codziennie. Po jakimś czasie wreszcie ruszyło i masa ciała powoli rosła, co bardzo mnie ucieszyło.
Przytyłam.
Dzisiaj ważę o jakieś 5 kg więcej i czuję się dobrze.
Z perspektywy czasu
mogę śmiało stwierdzić, że byłam na najlepszej drodze prowadzącej wprost w sidła a n o r e k s j i .