Zastanawiam się, czy kiedyś wreszcie będę zadowolona ze swojego wyglądu.
Przez okres ostatnich kilku miesięcy udało mi się doprowadzić brzuch do lepszego stanu (co niestety teraz zaniedbałam, ale o tym później). Z czasem oponka znikała, zarys mięśni coraz bardziej się uwidaczniał.. mogłoby się wydawać, że było ok i że będzie coraz lepiej. Przez swoje obsesyjne dążenie do idealnie płaskiego brzucha, nie zauważałam, że całe moje ciało się zmiania, a może inaczej.. widziałam, że chudnę, ale byłam ślepo zapatrzona w swój brzuch, a to co działo się poza nim, było na drugim planie.
Ubrania, które wcześniej przylegały, zrobiły się luźniejsze, staniki - za duże.. Ostatnio na zakupach przymierzyłam chyba tonę ubrań i nic mi nie pasowało. Patrząc w lustro, widzę ciało małej, chudej dziewczynki, a nie figurę dorosłej kobiety. Zazdroszczę niektórym dziewczynom świetnej sylwetki. Nie chudej, ale takiej "w sam raz" - kształtna pupa, piersi i szczupły brzuch.
Od pewnego czasu jem więcej z nadzieją, że wpłynie to pozytywnie na mój wygląd (jak narazie wpłynęło - na brzuch, niekorzystnie). Szczerze, trochę śmieszą mnie stwierdzenia typu "takie geny", ale teraz na myśl przychodzi mi takie samo wytłumaczenie w mojej sprawie.. Cholera, czemu jak chudnę, to z całego ciała, a na końcu z brzucha, a jak grubnę, to zawsze w pierwszej kolejności musi ucierpieć właśnie brzuch? Takie geny? Został mi wybór pomiędzy - jeść mniej, mieć płaski brzuch, tracąc przy tym na całokształcie.. lub jeść więcej, zdrowo przytyć, zaprzyjaźnić się z fałdkami na brzuchu, porzegnać z abs'em i łudzić się, że coś tam pójdzie w cycki.. Wybrałam opcję numer dwa.