Wciąż czuję się tak okropnie.
Wciąż czuję się jakby mnie nie było.
Między kciuk a palec wskazujący chwytam papierową skórę i ciągnę, szczypię
Może się obudzę.
Może tak bym właśnie chciała.
Może cały ten czas, tak okropnie pomieszany wielką plastikową łyżką okaże się
Jedynie złym snem.
Nie chcę być tak jak teraz. Nie chcę tylko istnieć,
Bo przecież kwiaty nie zmieniają swojego koloru.
Z błękitu w czerwień, potem czerń indygo.
Aż w końcu herbaciany zwiędło-różany.
Zwieszam głowę.
Bo to nie Ty gnijesz. Nie Ty usychasz, lecz ja!
i wciąż tylko pusto mi w klatce piersiowej.
Było dużo burz i deszczu
Czy to ja jestem żeńskim odpowiednikiem Zeusa,
Panią piorunów? Ha.
Nie.
Ja tylko płakałam zbyt wiele, zaklęta w skałę.
Ja tylko obijałam dłonie o ściany
Ja tylko chwytałam powietrze szukając znowu Twojej dłoni
Po omacku
W ciemności.
W tej dziwnej jaskini, a trafiałam tylko na
Radioaktywne Grzyby.
Była miłość i cisza była.
Była burza i płacz był.
Była cisza i był krzyk
Jest bezkresny ocean milionów płatków róży.
Nie bagatelizuj mnie.
Nie trywializuj.
Nie nazywaj mnie tygrysem agresorem.
Nie nazywaj mnie nikim powietrzem
i infantylną dziewczynką nie nazywaj mnie.
Choć to ostatnie to po części prawda.
Niewiele mi potrzeba do szczęścia. Tylko odwołane lekcje
I oswojone roślinki.
Puk puk.
Masz wciąż serce.
Tylko
Nie własne.