Jutro znów się nie wyśpię..
Otworzę prawe oko i powiem, że 'ja nie mogę tak od razu wstać, bo mam zawroty głowy', i że 'jeszcze pięć minut, obiecuję'. Moje pięć minut zapewne będzie trwało 2 godziny, po czym wstanę i jak zwykle nic nie zdążę zrobić, poza pójściem siusiu, a przy okazji zdjęciem prania z linki i wepchnięciem go do torby w celu (niby!) spakowania rzeczy. Zapomnę ładowarki, szczoteczki do zębów, kalendarza, który wie co robię we wtorek i jaki mam sprawdzian w czwartek i pewnie jeszcze parę innych, niezbędnych mi do życia rzeczy. Zakręcona wyjdę z domu, poślizgnę się pięć razy, bo biegnąc na autobus nie wyrobię na zakręcie. 'Uf, nie odjechał - zdążyłam.' No tak, tłuc się (pewnie na stojąco -.-) w autobusie, przez jakieś półtora godziny, nie należy do moich ulubionych zajęć. Kiedy będę na miejscu, prawie dokulam się z ciężką, jak pustaki torbą (a przecież spakowałam tylko kilka rzeczy!) do kiosku po bilety (bo nie zamierzałabym płacić po raz kolejny mandatu w wysokości 130 złotych). Będąc na Świętopełka pogonię za zielonym. Te wędrówki ludów zawsze mnie bawiły, śmieszni ludzie, którzy wciąż za czymś gonią, jak nie za tramwajem, to za pieniędzmi.. Czasem jeszcze spotkam Rupka, który pierdzieli od rzeczy - o zawodach, o ocenach i o tym jaki to z niego jest kozak, że wszystko zaliczył, a jest z 13 - stki. ;D Jak już dotrę do szerokiego, trzypiętrowego budynku, czeka mnie kolejna przeszkoda, mianowicie pokonanie jakiś 110 schodów, których zresztą szczerze nienawidzę. Kiedy wejdę do pokoju, nie zobaczę (i nie będę chciała zobaczyć) nic innego poza łóżkiem, na którym się poniekąd wysypiam. Odpoczywając po moim niedzielnym maratonie w nagrodę usłyszę pukanie.. Niepewność 'kto stoi za drzwiami' jest moim ulubionym odczuciem. Wtedy zawsze mam taką nutkę nadziei, że jest to któraś z nich..
Tak!
Najczęściej jest to Rumak, gdyż ona ma mi zawsze najwięcej do powiedzenia.. ; ) Po krótkim, maksymalnym streszczeniu całego weekendu w Mrocznie, idziemy do pokoju o magicznej liczbie - 62. A tam widzę moje dwie pozostałe gwiazdki (prosto z nieba!) i wtedy czuję coś takiego, czego niestety nie mogę wam tu opisać. To jest mniej więcej tak, jak gdyby połączyć uczucie wolności, chęci spełnienia wszystkich swoich pragnień, smaku wakacyjnych lodów (jakkolwiek to nie zabrzmi ;P), aż w końcu dotknięcia gwiazd i umiejętności latania; doprawić to wszystko szczyptą lenistwa i nutką dobrej muzyki. Jednak to nie oddaje do końca tego, jak czuję się wtedy, kiedy w największym bałaganie, jaki w życiu widziałam wiecznie słyszę 'pozdro', 'żal', 'no chyba nie lałaś'.. Nasza niedzielna wieczerza powoli staje się tradycją, a weekendy czasem tęsknoty za sobą nawzajem.
Jest to mój najwspanialszy czas..
Dziękuję!