wśród cisz miliona
okiełznanych słońcem,
istniejemy...
we wspomnieniach fałszywych.
i tylko cichy szmer żalu
przypomina przeszłość,
w której nikt nie był sobą...
powtarzaliśmy kłamstawa,
by w nie uwierzyć...
lustro cierpliwie słuchało.
gra myśli, marzeń, gestów raniących
i słów, których brakowało...
ale
jest dobrze.
kojące wibracje kolorów
rozedrgały świat.
a teraźniejszośc chłodzi swą ułudą...
(bo tak naprawde jej przecież nie ma,
istnieje tylko przyszłość)
lecz gdy gaśnie światło,
cień smutku delikatnie sunie
po popękanej ścianie
zachaczając o dłonie,
w których kiedyś trzymałam świat...
i przypomina bezlitośnie
o samotności wśród ludzi,
braku bliskości wśród tysięcy ciał...
i czekam na dzień,
czekam na słońce...
i na nadzieje...
bym znów potrafiła zufać...
mieć ręce ciepłe
i prawdziwe myśli...