"Domek"
Ja domek dla umarłych
znależli tu swoje
ostatnie schronienie
ruch rąk
w moją stronę
weź mnie
ze sobą weź
nie puść
zostałem otwarty
i zamieszkali
w zimnym
pustym
ciemnym
taka jest
ich
światłość wiekuista
takie grzechów odpuszczenie
ciała zmartwychwstanie
taki żywot wieczny
***
Asyż gniazdo
na spękanej skale
białe ptasie
jaje
niosłem
ten krajobraz
różowiejący
do mojego
miasta
nie doniosłem
trzeciego dnia
twój uśmiech
zaczął się psuć
oddałem Cię ziemi
spływa rzeka
zapomnienia
na oczy usta
na twoje stopy
obute w papierowe
pantofle
***
O świcie światło
rysuje węglem
ziemistą twarz
matki
Rozpala pod blachą
ognisko domowe
trzask szczypki
zapach zrębu żywiczny
płomień szerzy się
i huczy
w oknie widzę niebo
w niebie słońce
dokoła stoją wasze twarze
ich rysy
nie będą już powtórzone
(text by tadeusz różewicz)
od samego rana mgła.
dzień miał być beznadziejny.
nie był.
idę pogrzebać w stosie zeszytów.
bye, bye maszkarooooo