photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 11 LISTOPADA 2014

Dzień 2. Nie-miłość

Czas sprawił, że rysy jej twarzy rozmyły się, zniekształcone przez sieć głębokich zmarszczek. Krótkie, cienkie siwe włosy otaczały jej twarz niczym aureola. Pomarszczoną przez czas dłonią trzymała się kurczowo swojego ramienia, jakby próbując utrzymać się w całości, nie rozpaść się na kawałki na tle ciemnogranatowego nieba. Szum fal rozbijających się o jasnopiaskowe ściany klify, na szczycie, którego stała, powodował huk, połosząc pobliskie mewy. Spełnione fale co rusz napierały na skały, nieudolnie próbując je zniszczyć, obalić, zrównać do swojego poziomu. Niestrudzone, cierpliwe i nieustępliwe, po wielu latach w końcu udawało im się osiągnąć cel. Miały czas, pełną swobodę i swojego rodzaju spokój - spokój, który dawało jedynie nieustąpliwe dążenia do celu.

Daleko na horyzoncie ukazał się krótki rozbłysk jasnego światła, gdy pomiędzy zbliżających się chmur wyrwała się jedna z błyskawic, oświetlając na chwilę nieprzenikniony granat.

Staruszka wbiła paznokcie w ramię, powolnym ruchem ciagnąć je od barku aż do samego nadgarstka. Powtórzyła ten gest kilkakrotnie, zbyt zamyślona, by choćby odczuć ból. Niespodziewanie skulila się, jakby w gwałtownym skurczu. Trwała w tej pozycji przez kilkanaście niewyobrażalne długich sekund, zanim ponownie się wyprostowała. Ręce, zaciśniętej w pięści, zwisały jej wzdłuż boków. Gdy zaczęła mówić, głowę trzymała wysoko, wyprostowaną:

- Zawsze kochałam ocean. Jest niczym nie skrępowany. Może podróżować, odwiedzać miejsce za miejscem, przybijając do każdego brzegu. Burzy, niszczy, jednocześnie dając życie i nadzieję. Jest nieprzenikniony, niezdobyty i tak trudny do opisania w zaledwie kilku słowach... Chciałabym, żebyś to teraz widział. Nie był jedynie grudką prochu w pudełku obok. Abyś naprawdę tu był, żywy, oddychający i odrobinę zbyt zarozumiały. Czyż nie byłoby zabawnie? Stanąłbyś za mną i udawał, że próbujesz zepchnąć z tego klify, wprost w głębiny... A ja wbrew wszystkiemu, czułabym się bezpiecznie, wiedząc, że nigdy mnie nie puścisz... Nie sądzisz, że to ironia? Jak nikt, przez tyle lat, dawałem mi poczucie bezpieczeństwa. Ty! Ze wszystkich ludzi, akurat ty... Ty, który byłeś niczym kot - odchodziłeś, gdy ci się znudziałam i wracałeś, gdy czegoś potrzebowałeś - jedzenia, schronienia lub zrozumienia. A jednak świadomość nieuchronnego rozstania, powrotu do tak dobrze znajomego już bólu, dawał mi bezpieczeństwo. Wszyscy obiecują, że będą, więc zawsze bałam się dnia, gdy w końcu odejdą. Ty nigdy nie obiecywałeś, nie musiałam się bać opuszczenia - ono było wliczone w naszą znajomość. To tak, jakby bać się burzy, gdy zobaczy się już pierwsze pioruny. Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć. Spisywałam je na kartkach, pakowałam w najpiękniejsze koperty a potem rwałam na strzępy, nie zdolna ci ich wysłać. Pytałam cię wtedy o milion rzeczy i o nic konkretnego. Płakałam, śmiałam się, gubiołam i znajdowałam nadzieję dnia codziennego. Przeobrażałam się na tych kartkach, a ty nigdy się o tym nie dowiedziałeś... Czasami żałuję, że nie powiedziałam ci tego wszystkiego. Że zabrakło mi odwagi i woli walki. Żałuję bycia tchórzem. Kiedyś... Kiedyś jeszcze zastanawiałam się, co by było gdyby... Wtedy, gdy zamiast wierzyć samej sobie i tobie, uwierzyłam tym wszystkim przyjaciołom. Serdecznym, troskliwym i tak bezinteresownie przejętym moi losem, naszą historią. Teraz rozumiem to wszystko już lepiej. Czas i samotność pozwoliły mi złapać odpowiednią perspektywę. Byłeś moja wielką miłością. Moim BIG LOVE STORY, o których pisze się w książkach. Jeśli nie tym jedynym, to zdecydowaniem tym najbardziej upragnionym. Takim, który wywraca cały świat i stawia życie do góry nogami. Byłeś moją zmianą, początkiem i końcem. Aż w koncu stałeś się częścią mnie, tak niewyobrażalne uciążliwe integralną. Powiedz mi, jak miałam im o tobie opowiadać? Jak mogłam opowiadać o bólu, który rozdał mi serce na strzępy i wyrwał powietrze z płuc? Mówiłam im o tobie, oczywiście. Wielu znało naszą historię, nieliczni twoje imię, nikt moich prawdziwych uczuć. Słyszeli, gdy mówiłam, że złamałeś mi serce, ale nigdy nie widzieli, gdy wracałam do domu i za zamkniętymi drzwiami zwijałam się w kłębek, wciąż próbując normalnie oddychać na myśl o tamtych chwilach. Nie opowiadałam im o łzach tak ciężkich, że płyną do dziś. O samotności i pustce, której nie potrafiłam niczym wypełnić poza życiem na krawędzi, ot tak, hop do przodu przed wszystkimi. Było tak wiele uczuć... Szczęście, gdy nie mogłam spać na myśl o czekającymi nas rano spotkaniu. Uśmiech, gdy tylko nasze oczy sie spotkały... Powiedz, jak mogłabym im to opowiedzieć, wydać cię swiatu? Ta radość, zazdrość, smutek, euforia, niecierpliwość... Nie, to wszystko należy do mnie. Nie potrafię się tym dzielić. Nie chcę. Tak jest łatwiej, gdy nie trzeba porównywać intensywności tamtych uczuć z tymi teraźniejszymi. Łatwiej mi i im. Jednak... Byłeś moim życiowym przełomem, miłością życia, jednak tylko ty dla mnie. Nigdy ja dla ciebie. Byłam potrzebna, momentami wręcz niezbędna, lecz nigdy nie ważna, nie najważniejsza. Byłam, żyłam, cierpiałam i cieszyłam się razem z tobą, ale na moim miejscu mógłby być ktokolwiek inny, wypełniając to zadanie równie dobrze. Twojego miejsca nikt nigdy nie zajmie, moje już dawno nie stoi puste. Zrozumiałam to dopiero po wielu latach i nigdy nie czułam równie wielkiej ulgi. Kochałeś mnie, lecz sama miłość to za mało. Trzeba mieć tą odwagę, by wziąć tę miłość w ramiona i zanieść do gwiazd. Twoja miłość do mnie nie była na tyle silna. Zbyt wiotka i słaba, by utrzymać ją w rękach, wysypywała się przez palce. Kochałeś mnie, jestem tego pewna, jednak nie byłam wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna w twoim życiu. Cierpialeś po mnie, lecz nie rozpaczleś. Twoje serce zadrzało, ale nie rozpadło się na kawałki, jak moje. Czuję lekkość w sercu. Kochałam cię bez pamięci i bez prawdziwej wzajemności. To przyniosło ulgę. Zrozumiałam wtedy, że moje co by było gdyby nie ma żadnego znaczenia. Mogłoby być jedynie parę miesięcy więcej, może kilka wspanialszych wspomnieć, jednak koniec był nieuchronny i spodziewany. Nie kochałeś mnie wystarczająco, więc moja jednostronna miłość nie mogła już nic zmienić. Żadne nowe słowo, zdanie sformułowane w inny sposób, nie przyniosłoby nam ratunku. To daje wolność - ta świadomość, że każdy fragment układanki w końcu znajduje swoje miejsce. Uwierzyłam, gdy mówili mi, że przecież to było to, że byliśmy dla siebie dwoma połowami jednej całości, ty zakochany we mnie bez pamięci, ja w tobie... Teraz rozumiem, że chcieli w to wierzyć. Chcieli wierzyć, że moja wielka miłość musi być odwzajemnioma w równie spektakularny sposób, nie może być jednostronna. Bo cóż to za wielkie BIG LOVE STORY, skoro kocha tylko jedna strona? A może na tym polega największa miłość - na cierpieniu, radości, tęsknocie tak wielkich właśnie dlatego, że nieodwzajmnionych? Że niespełnionych, nigdy nie zaspokojnych? Może właśnie to napędza uczucie jeszcze bardziej, potęguje i na swój własny sposób, dopełnia? Kochałam cię. Do bólu. Do ostatniego dnia twojego życia czekałam, aż staniesz na progu i powiesz, że w końcu mnie chcesz... Nadzieja jest okrutną matką. Teraz leżysz tu, zaledwie twój skrawek... A ja rozumiem, że nie umarłeś. Nie dla mnie. Po 55 latach bez kontaktu, byłeś prawie jak martwy przez cały ten czas, a jednak były takie dni, gdy budziałam się z twoimim imieniem na ustach, gdy zajmowałeś każdą myśl w ciągu dnia, kiedy szalik przechodnia na ulicy przypominał mi o kolorze twoich oczu... Dlatego dla mnie nie umarłeś. Nie tak naprawdę. Jesteś częścią mnie, mnie samej tam głęboko w środy, więc na zawsze pozostaniesz już żywy. Nie chcę już dłużej uwolnić się od ciebie za wszelką cenę. Zawarłam sojusz ze skrawkami twojej duszy w moim sercu - od dziesiątek lat żyjemy już razem, nie próbując zniszczyć się nawzajem. Dlatego ma nadzieję, że wysłuchałeś tego w milczeniu, bez grama sarkazmu na skraju myśli. Bo chciałam powiedzieć dziękuje. Dałeś mi miłość, której niewielu ludzi ma okazje doświadczyć w swoim życiu. Dałeś mi ból, tęsknotę, nadzieję i zmianę. A teraz ja ci daje jedyny możliwy prezent - wolność. Bo wiem, że niczego nie pokochałeś w życiu równie mocno.

Powolnym ruchem kucnęła przy niedużym, granatowym pojemniczku. Spokojnym ruchem wyciągnęła z niego garść janoszarego pyłu. Ręce drżały jej nieznacznie, a palce trzęsły się ciut za mocno, gdy je rozprostowywała, pozwalając wiatru zabrać pył z dłoni.

- Do zobaczenia jutro rano - mruknęła jedynie, odwracają się plecami do urwiska.

Niewielkimi, zgrabnymi krokami podeszła do sędziwego, zagrabionego mężczyzny stojącego obok czarnego, terenowego samochodu. Złapała jego dłoń, ściskając ją i uśmiechając się czule.

- Wszystko w porządku? - głos mężczyzny przepełniony był troską. Drugą dłonią chwycił jej podbrudek, masując go delikatnie. - Pożegnalaś się?

Kiwnęła jedynie głową.

- Kto to był?

- Jedna z tych najmniej ważnych osób na liście tych najważniejszych - uśmiechnęła się smutno. - Jedźmy już do domu, dobrze? Zimno mi.

Ścisnął jeszcze raz mocniej jej dłoń, próbując w tym niewielkim geście zawrzeć moc swojego uczucia. Po chwili puścił ją, kierując się w stronę miejsca kierowcy.

Informacje o speroo


Inni zdjęcia: Ech wiesz jak bardzo cieszę się, najprawdopodobniejnie1453 akcentovaGdy zabraknie czasu pragnezycpelniazyciaTULIPANY ... part 3 xavekittyx:) dorcia2700931 photoslove25ja patrusiagd:)) patrusiagdxo xo invisible39wilkor ja szczycie invisible39