Pisanie jest bezwarunkowym ratunkiem, dajacym ukojenie i spokój. Tak potrzebny spokój.
- Nasze demony zawsze nas odnajdą.
Powiedział to ostatniego wieczoru, tuż przed swoim odejściem. Potem uśmiechnął się szarmancko, pocałował ją w czoło i wyszedł, jak zawsze.
Wtedy nie pojmowała. Wtedy demony wydawały się jej jedynie postaciami z historii przekazywanych szeptem w ciemnych pokojach, przy zgaszonych świecach. Zdawały się być potworami z krwi i kości, równie żywymi, co ona sama.
Dopiero później zrozumiała.
A z czasem odkryła, że demony nigdy nie odchodzą. Nie oddalają się nawet poza zasięg wzroku. Mogą schować się w wysokiej kępie trawy, za pobliskim kamieniem lub w ulicznym cieniu, jednak nigdy nas nie opuszczają. Podążają tropem, szczerzą kły.
Jej demon miał twarz, którą zawsze widziała pod przymkniętymi powiekami, nie zmienną od lat,
niski ton lekko zachrypniętego głosu i imię.
A teraz postanowiły się ujawnić. Bez słowa ostrzeżenia. W momencie, gdy w końcu, po tylu latach, ciężkich miesiącach i tygodniach, gdy wydawało się jej, że słońce już nigdy nie wyjdzie za ciemnych chmur. Gdy zdawało się jej, że w końcu bez zawahania może oznajmić całemu świat: jestem tu, szczęśliwa, spełniona i pełna życia! Postanowiły wrócić. Wyjść z cienia, drwiąc z jej uśmiechu. Wychylić się ze swoich kryjówek, przyglądając się jej szyderczo.
Jej demony nigdy jej nie opuściły, udało się jej jedynie odwracać od nich wzrok. Nie dostrzegać niewielkiego poruszenia, gdzieś na skraju pola widzenia. Ignorować cichy stukot słyszany za plecami.
Jej demony mieszkały w niej, więc gdzież mogłyby uciec?
Teraz, po raz kolejny, udało się im nią zawładnąć.
Znów czuła niepewności. Niepewność równie wielką, gdy następnego poranka nie dostrzegła jego butów w korytarzu ani kurtki na wieszaku.
Zwątpienie, kiedy nie wracał przez pierwszych sześć dni.
Aż w końcu samotność, gdy pojęła, że ją zostawił. Gdy zrozumiała, że została sama, bez wsparcia i zrozumienia. Sama każdego poranka, gdy parzyła tylko jedną filiżankę herbaty i wieczorami, gdy druga połowa łóżka pozostawała chłodna.
Teraz te uczucia znów powróciły, szarpiąc jej sercem jeszcze mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz, skrywane pod grubą warstwą złudzeń, zdawały się być po trzykroć bardziej bolesne i rozdzierające.
Znów miały nad nią władzę.
Wydawało się, że udało się jej uciec. Zacząć od początku. Trafić na ludzie, którzy ją rozumieją, potrafią wesprzeć. Ludzi, na których w końcu będzie mogła polegać.
Ale ona nie umiała już na kimkolwiek polegać. Samotność nauczyła ją niezależności. Rozczarowania pokazały, że ludzie już zawsze będą zawodzić. A nadzieja... nadzieja usychała, podlewa jedynie od czasu do czasu paroma łzami.
Jej serce trawiła nieuleczalna trucizna. Kochała ludzi, jednak nie potrafiła już im ufać. Otworzyć się i pokazać siebie. Wierzyła, że są rzeczy wieczne, ale nie dla niej. Wszystkiemu i wszystkim nauczyła się wyznaczać termin. Termin ich odejścia.
Samotność była subtelną trucicielką. Tworzyła człowieka uśmiechniętego, pełnego empatii. Jednak wewnątrz... Wewnątrz robiła swoje.
A teraz była w tym miejscu, otoczona wianuszkiem wspaniałych, ludzi, wśród których czuła się obco. Nie pasowała do nich i czekała jedynie, aż dadzą jej powód, by mogła ich odepchnąć i znów zostać sama. Czekała na ich błąd, potknięcie, jakąkolwiek złamaną obietnicę.
Była wśród nich nieznajomą.
Miała wrażenie, jakby bała udział w grze w kasynie i źle obstawiła kolejne karty. Źle wybierała i pomimo świadomości swoich błędów, nie miała już możliwości zawrócić. Nie miała możliwości zmiany, cofnięcia się i przemyślenia wszystkiego jeszcze raz.
Jej demon miał 183 centymetry wzrostu, długie, ciemne włosy i ciemnoszare oczy. Miał imię, prosty, nieduży nos i pełne, ciemno-różowe usta. Jej demon zbudował twierdzę, w której zamknął jej serce, po czym z uśmiechem na ustach połknął do niej klucz. I odszedł, śmiejąc się i każąc jej żyć dalej.
Kiedyś, gdy jeszcze żyła wiarą, że ludzie są dobrzy, ktoś powiedział jej, że o demonach powinno się mówić. Bo tylko wtedy można je zwalczyć.
Wśród resztek nadziei, które pozostały, najmocniejsze było przekonanie, że kiedyś pokona swojego. Że rozszarpie go na fragmenty, nie sama, lecz z czyjąś pomocą. Że jej demon w końcu odejdzie w niepamięć, a jego resztki pochłoną cienie.
Nie potrafiła mówić o swoim strachu. O swojej samotności. Rzadko kiedy, miała odwagę przyznać się do niech przed samą sobą, jak wiec by mogła wyznać o nich obcym? Jak mogłaby siąść z drżącymi rękoma i łzami w oczach? Nie umiała. Nie potrafiła. Nie mogła.
Zwinęła się w kłębek i nakryła mocniej kołdrą.
"- Jutro pomyślała. - Jutro będzie nowy dzień. Cienie krótsze, ludzie bardziej promienni, a świat po raz kolejny okaże się piękny. Jutro wzejdzie słońce i znikną wieczorne smutki. Jutro demony znów się oddalą."