Dzień 28-29.

Mam ochotę na słodycze. Na ciastka. Na czekolade. Na pierniki, pączki, batony, lody, maffiny... aajnkadbkdadadks COKOLWIEK.

I wiecie co? Jestem beznadziejna. Słaba. Dzisiaj miało być pięknie, miałam nic nie jeść słodkiego, miało być dobrze. A jak jest? BEZNADZIEJNIE.

Miałam zacząć tydzień od zbilansowanej diety, cwiczeń, zeby było wspaniale... jest źle. Cudowna ja, wpieprzyłam dzisiaj miliony pierników, bo oczywiście mama poprosiła mnie żebym troszkę polukrowała bo chce je zabrać jutro do pracy. Ha! a to nie wszytsko. Miałam lekcje do 16, bylam tak głodna że weszłam do jedynej cukierni która była otwarta w pobliżu mojego LO i kupiłam zajebiście kaloryczną muffine. Super. -.-

Mam ochotę rzucić się na łóżko i wypłykać. Ale tego nie zrobię. Ogarnę do końca szkołę i poćwiczę. Żeby nie mieć wyrzutów sumienia i nie pójść znowu zwymiotować... a mam ogromną ochotę. A potem ostro do nauki.

B i l a n s

szkoda gadać... ale na oko 9987372 kalorii.

A k t y w n o ś ć

abs, mc sexy legs workout, boczki Tiffany, mel b pupa, 5min trening nóg, 45x nożyce pionowe i poziome, 40 brzuszków 

Usuwam na razie kalendarzyk grudniowy, bo dopisek "bez słodyczy" był dość śmieszny. Miliony czerownych dni na jeden zielony...