No i ta walka której nie było...
Nadeszła niedziela, ostatni dzień naszej wyprawy. Zaczął się dosyć burzliwie i to dosłownie bo od burzy przed która musieliśmy uciekając z ogrodu botanicznego. Ogród nie jest jakimś nieziemskim cudem, natomiast istniejące tam alpinarium, które naprawdę wywarło na mnie wrażenie. Jest ogromne bardzo naturalistyczne i chyba najładniejsze jakie do tej pory widziałam. Przemoczeni dużo wcześniej niż planowaliśmy udaliśmy się na rynek zobaczyć słynne koziołki i tutaj dosięgną nas pech numer trzy. Po zajęciu miejsca w ogródku jednej z kawiarni na rynku, usytuowanej wprost naprzeciwko ratusza, oczekiwaliśmy godziny zero, a gdy wybiła koziołki wypełzły i w momencie gdy miały się ze sobą zderzyć, nic się nie wydarzyło. Drewniane figurki stanęły jak wryte i nie drgnęły. Zgromadzony pod ratuszem tłum łącznie z nami był nieco zawiedziony zaistniała sytuacją. Od kelnerki dowiedzieliśmy się, że w deszczowe dni zdarza się to dosyć często. A więc do trzech razy sztuka, oto zaistniał trzeci powód dla którego musze się tam wrócić. Następnie udaliśmy się do chyba największego i najbardziej monumentalnego kościoła w jakim byłam- Fary Poznańskiej, a potem przechodząc przez Fontannę Wolności (która obecnie stała się jedna z moich inspiracji do projektu placu w Krakowie) wybraliśmy się do starego ZOO. Zwierząt było tam jak kot napłakał ale nie przypuszczałam, że tak mi się tam spodoba i będę chciała jeszcze (zobaczyć nowe ZOO w Poznaniu, kolejny powód do powrotu do tego miasta lub inne ogrody zoologiczne). W tym samym dniu byliśmy też na najlepszych lodach jakie jadłam EVER Będąc w Poznaniu NIE MOŻECIE PRZEGAPIĆ Wytwórni Lodów Tradycyjnych! Jak to na nas przystało ciągle się gdzieś przemieszczaliśmy i tym razem po odstaniu paru dziesięciu minut w kolejce za tymi wyśmienitymi lodami udaliśmy się do ogrodu dendrologicznego, a potem z powrotem na rynek na kolacje czyli tradycyjną pyrę z gzikiem. Koniec dnia wcale nie odstępował od reszty, sam wyjazd z Poznania też był bardzo emocjonujący. Począwszy od szalonej wycieczki Maćka na ostatni przystanek tramwajowy na którym nie zdążył jeszcze być przez cały swój miesięczny pobyt w tym mieście, poprzez pogoń za rogalami, które ostatecznie i tak nie zdobyliśmy, a kończąc na podróży z Woodstokowcami w pociągu.