W sercu dżungli
Gdy dotarliśmy w sobotę z powrotem do Poznania udaliśmy się do Palmiarni. Po drodze miałam okazje jeść pierwszy i jak na razie ostatni raz w życiu rogala świętomarcińskiego i było to moje drugie danie obiadowe i to jeszcze na spółę z Maćkiem. Rogal ten jest tradycyjnym wyrobem z którego słynie Poznań, jest z nadzieniem z białego maku i jest bardzo słodki. Po palmiarni nareszcie wybraliśmy się na prawdziwy obiad, a potem pędziliśmy co tchu do muzeum archeologicznego na wystawę o Egipcie. I tutaj mamy do czynienia z pechem numer dwa. Byłam trochę zawiedziona z Maćkiem gdy się okazało ze dzień wcześniej akurat na tej wystawie na która się tak nastawialiśmy, zepsuło się oświetlenie i nikt nie pojawił się żeby je naprawić. Jako pocieszenie kupiłam sobie niebieskiego skarabeusza, a jeśli chodzi o wystawę to musiałam się obejść smakiem. Obejrzeliśmy za to resztę muzeum, a na sam koniec atrakcji tego dnia Maciek wyciągną mnie i Była na kino letnie. Ekran znajdował się na małym placu pomiędzy kamienicami w centrum miasta. Gdy tam dotarliśmy to jakieś 70% ludzi na placu to były żule, potem na szczęście ta liczba się trochę zmieniła i wbrew pozorom film mi się bardzo podobał. Po tym dniu byłam strasznie zmęczona, strasznie przez duże "S", ale z perspektywy czasu cieszę się ze miałam okazje przeżyć tak męczący i szalony dzień