Jest kwiecień.
Wos leży nietknięty, historia nie chce wchodzić do głowy, praca beznadziejna, matma niepowtórzona, a z niemieckiego nie pamiętam najprostrzych zwrotów.
W październiku obiecywałam sobie, że zacznę się uczyć od listopada, później, że od nowego roku. Teraz mam ochotę powiedzieć 'od przyszłego miesiąca' i w tym momencie dociera do mnie, że nie ma już miesięcznego zaplecza.
Biorę książkę do ręki i zasypiam, czytam i myślę o tym co spakować.
W tym momencie jedyną nadzieją na porządne zdanie matury jest modlitwa. Ha.!
Łudzę się, że wrzucenie karteczki z intencją w Częstochowie coś pomoże.! ;)
Zastanawiam się jak będziemy wyglądać po powrocie, czy Magda wróci cała i zdrowa, czy Karolka w ogóle wróci, jak będzie z psychiką Kamili, czy Ewka nie poczuje powołania, a Bećka stanie się jeszcze bardziej postrzelona.
Ten wyjazd to teraz jedyna rzecz, która mnie cieszy. I na którą wiem, że warto czekać.! ;*:)
Co do zdj. zastanawiam się, czemu żadna z was nie ma na sobie kapelusza,
które leżały nad wami.!