/napisane 7.10/
Ja wiem, że po pierwszym tygodniu studiowania stwierdzenie 'uwielbiam moje studia' może być odrobinę na wyrost, ale zaraz przedstawię wam długaśną listę zalet.
1. Zajęcia trwają przynajmniej 1,5h (a rekordowe labki z chemii 4h15, z fizy 2h15) i są raz w tygodniu. To prowadzi do wielu życiowych udogodnień tj.
- jest konkretnie. Prowadzący ma czas by się rozwinąć i musi się w nim zmieścić. NIE MA sytuacji, że polonistka w lo, omawia lekturę przez miesiąc, a fizyk zdąży rozwiązać na lekcji jedno zadanie etc.)
- przerabiamy naprawdę spory kawał materiału, co mobilizuje, żeby się tego nauczyć. zawsze uważałam, że to strata czasu uczyć się po pół tematu, skoro więcej zajmuje mi posprzątanie biurka i zrobienie kolacji. to się nawet nie opłacało szukać książek!
2. wszystkie moje zajęcia mają jakiś cel i są ściśle ze sobą powiązane. weźmy np przedmiot 'podstawy chemii'. mam z niego 4 rodzaje zajęć: wykłady, proseminaria, ćwiczenia i laboratoria. na wykładzie profesor prezentuje nam jakąś treść, utrwalamy ją na proseminariach (rodzaj dyskusji, podobny do szkolnych powtórek przed sprawdzianami), na ćwiczeniach rozwiązujemy zadania i wszystkie te elementy pozwalają na wielki finał w laboratorium <3
3. mam 3 przedmioty + TI, angol i WF. i żaden nie wywołuje we mnie tej obrzydliwej frustracji, że jedynym powodem dla którego na niego przyszłam, jest haczyk w dzienniku. okazało się, że matma, jak w liceum, jest zrozumiała, tylko trzeba nad nią od czasu do czasu posiedzieć, na podstawach chemii będziemy liczyć zadania z matury, a fizaaaa, haha. fiza mi się najbardziej podobała, bo pan P. całe lo powtarzał 'przyda wam się to na studiach', a szczególnie jego umiłowanie do wyznaczania błędów pomiarowych i przygotowywanie doświadczeń. ja się dziś świetnie bawiłam, bo poczułam się pewnie z fizy i mogłam się skupić na zadawaniu głupich pytań i docenianiu poczucia humoru prowadzącego ;D
angielski będzie na jakimś śmiesznym poziomie, przy czym babka powiedziała, że nastawiamy się na speaking to już w ogóle :D a WF to aerobik i body control w megawypasionym budynku, przy ktorym Łuczniczka wygląda jak zapyziała stodoła. i można przychodzić częściej, więc nie muszę myśleć o żadnym karnecie do klubu fitness <3
Kampus Morasko to kompleks nowoczesnych budynków wydziałowych UAM-u na totalnym wigwizdowie na północy Poznania. na razie mam tam WF i zajęcia na Wydziale Fizyki, w październiku 2011 otwierają nam tam Wydział Chemii. oczywiście w Poznaniu mamy PeSTkę czyli Poznański Szybki Tramwaj. taki odcinek toru, co pozwala zwykłym wagonom rozpędzać się do 70km/h. prawie jak metro. więc dojazd na Morasko zajmuje mi 30 min, ale pokonuje w tym czasie olbrzymią odległość i jest tak trochę jak w wesołym miasteczku.
4. a mówiłam, że sami sobie układamy plan? jest nas 107 osób a na zajęcia dzielmy się na około 4 grupy (2-8), więc to tylko kwestia dobrej organizacji. ja mam do domu 7min bimbą (tramwaj wg gwary poznańskiej), więc jak mam jakieś przerwy to wracam. w sumie teraz mam już w miarę ustalony plan i biegam na uczelnię na dwia zmiany, 3-5h przerwy w domu na obiad, to mi się podoba, tymbardziej że przed 4-godzinnymi labkami trzeba odpocząć! jeden dzień siedzę 8-17, ale same lajtowe rzeczy.
ha, i nie mam polskiego, historii, wosu i całej masy innych dennych przedmiotów. nawet nie tęsknię za biologią ani trochę! :D żadnej pieprzonej anatomii! (pozdrawiam studentów medycyny!)
ciao!
/11.10/
uciekł mi pociąg, mam neta, spóźniłam się na laborki, ale zaliczyłam 3 koła z podstaw chemii, jutro mam wolne. mogę się obijać aż do ćwiczeń z matmy i fizy :P
facet od filozofii jest moją nową miłością!! teraz rozumiem wszystkie laski, które sypiają ze swoimi wykładowcami (o ile nie mają 68lat, jak moj prof od p.ch., chociaz on i tak się trzyma jakoś, w porownaniu do tego z maty) xD