nie przypominam sobie samej siebie. nie poznaje. moje przyzwyczajenie do samej siebie znikło i nie ma. jest nie zdrowo. moja tolerancja nie mieści się w tym co kiedyś było tylko i wyłącznie brakiem chamstwa. jak ja się boje. nie chce mi sie dopuszczać do siebie mysli, ze to wszystko sie tak wywraca nie pozwalając mi stanąć na chwile. troche nie wierze, a troche sobie wmawiam żeby się nie rozczarować za bardzo. z odległości patrze na wszystko. nieustanny wkurw i-nie wierze- mimo tego miłość do otoczenia. a przeciez wiem ze to nieistnieje. cos mnie zostawilo. i tak juz minimalny rozsądek nie daje o sobie znać. umarł. wykańczające. organizm nie przyjmuje niczego co nie jest poprzedzone zweryfikowaną już myślą. i non stop to samo. malo prawdopodobne ze skonczy sie to dobrze, a bynajmniej normalnie. jest zle, jest zle, i tak sie skonczy. czyz nie mam racji, ze nie mozna wiecznie żyć w zamkniętej butelce, znac na pamiec list ktory jest w niej i z jego perspektywy patrzec na to co jest zewnątrz?! mam racje. nie otwieraj. zamknij! zamknij! zaklej. po co ci on. jest wystarczająco niebezpiecznie.