wczoraj nie pisałam. rano zemdlałam, nie zdąrzyłam nawet donieść śniadania do pokoju. stwierdziłam, że w piatek zjadłam za mało, miałam okres i to przez to. więc w sobote zjadłam więcej. nie wiem dokładnie ile kcal, ale zjadłam: dwa jajka, dwa banany, garść czereśni, ze 3 parówki cielęce, jogurt.
nie potrafię żyć. nie potrafię też umrzeć, dlatego sytuacja się nieco komplikuje.
przyjaciel mojego chłopaka - ma strasznie dużo kasy oraz jebi*e
z piętnastolatką w lesie na tylnych siedzeniach samochodu i ma dziewczynę jednocześnie, jest egoista i pozerem.
powiedział dzisiaj przy innych znajomych, że jestem gruba i moja powierzchnia ciała
jest idealna do zjadu ze zjezdzalni, bo osiagnełabym wieksza predkosc.
nie ugięłam się, rozpłakałam się dopiero w domu.
poszłam na fajeczkę, przynajmniej się juz nie trzęsę,
mam tabletki. wezmę jedną, a może dziesięć.
bilans:
śn: jajecznica z 2 jaj
ob: jakies mieso, ogórek
k: jogurt poziomkowy