nawet nie myślę o wczorajszym dniu. nie chcę. nie potrafię.
jest dobrze. początek, więc dzisiaj nic. ale akurat kiedy ma mi dobrze iść, rodzinka przynosi wszystkie możliwe ciastka, ciasteczka, koktajle i inne gówna. a ja siedzę nad podręcznikami i myślę, ile to całe świństwo w kuchni ma tłuszczu, kalorii. nie ma opcji, żebym to tknęła... odetchnę z ulgą, kiedy przyjdzie weekend. nie dość, że w szkole dostaję wycisk - nie no, bo to przecież nic takiego - teraz jeszcze egzaminy z angielskiego. oni chcą, żebym wykitowała, czy jak?
błagam, dajcie mi pospać. dajcie mi najeść się jak normalny człowiek, tak bez wyrzutów sumienia.
byle do soboty.