przedstawiam moich przyjaciół. prawdopodobnie spędzę z nimi upojny weekend.
dzisiaj nie dałam rady uniknąć obiadu.
to dla mnie takie strasznie dziwne uczucie, jeść w domu obiad.
jeść obiad... i to tak przy stole, sztućce i w ogóle.
zwykle to jest... właśnie. zwykle to niczego nie ma.
podreptałam do apteki po dwa opakowania bisacodylu.
trochę zaczyna mnie to przerażać. pochłonęłam ponad połowę paczki.
zawsze to samo.
otwieram, biorę od razu trzy. a potem leci dalej... dalej...
działa przez chwilę. ale nie tak, jak ja chcę. nie wypróżnia mnie do bólu,
nie mogę pomyśleć "obrzerałaś się kiedyś, to teraz cierp, suko".
więcej. i na moją dłoń spadają kolejne różowe tableteczki.
wyglądają tak niewinnie. to mnie uspokaja, chociaż jestem jakby pod presją.
muszę, przecież muszę. i popijam sporą ilością wody.
chodzę po pokoju, chyba poddenerwowana.
jeszcze ze dwie..? czemu nie, proszę bardzo.
a później biegam na dystanse pokój - łazienka.
to bieganie mi nie przeszkadza. pojawia się cień satysfakcji...
matko, idę spać.
Inni zdjęcia: Egipt pełen polaków bluebird11... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24