Jestem dumna, ze przestalam podazac za tym nierealnym pieknem, pieknem ktore wcale w zasadzie nim nie jest. Zrozumialam, ze nie mozna sie ciagle glodzic, karac cialo za to jakie jest. Trzeba karac swoj umysl za nieposluszenstwo, za brak silnej woli. Cialo trzeba szanowac, pracowac nad nim, dbac o nie. To dom naszej duszy. Tym co robilam kiedys zniszczylam nie tylko cialo (cellulit, sznyty) ale takze zdrowie (anemia, minimalna odpornosc). I co? I nadal nie wygladam jak kosciotrup. Leczenie z anoreksji, z tych wszystkich innych urojen tylko zniszczylo to, co chcialam zeby bylo piekne. Teraz fit nie skinny sie dla mnie liczy. Chce dbac o siebie. Bo podobno sie docenia wtedy kiedy sie cos straci. Zaczelam cenic treningi, zdrowe produkty pelne witamin. Dzis czuje zakwasy na brzuchu i ledwo zyje ale wlasnie dzieki temu czuje ze wogole zyje... Od jutro poprawiam moja diete, czesto grzeszylam ostatnio, a cialo o jakim marze jest do osiagniecia. Musze tylko pokonac wlasna glowe. W sumie to raczej zaczac z nia wspolpracowac. A teraz ide spac, jutro czeka mnie kolejny dzien na udoskonalanie siebie. I tak Was kocham!!!