Stało się. W końcu zdecydowałam się próbę rozgryzienia samej siebie.
Chcę próbować opisywać swoje myśli, odczucia dotyczące różnych tematów, w stu procentach szczerze. Wiedzieć, jaka jestem, a jaką ludzie mnie widzą.
Dzień 1.
Cały czas czuję wiszący nade mną nastrój... zgryzoty. Jestem zmęczona i sama nie jestem pewna, czy to zasługa leków czy mnie samej. Mogę policzyć na palcach jednej ręki ile razy udało mi się zdrzemnąć w ciągu dnia przez całe życie. Dzisiaj mam ochotę spać cały czas, dwa razy położyłam się i zasnęłam, musiałam zmuszać się później żeby wyjść z łóżka.
Spędziłam trochę czasu z przyjaciółką, starając się wydrzeć z tego ponuractwa, ale koniec końców się nie udało. Po drugiej godzinie uciekłam, bo "chciałam poczytać".
I zaczęłam czytać. Tematy, które od dawna chciałam poruszyć. Poszukiwanie istnienia zjawisk... niezwykłych. Czegoś innego od całej "szarej masy", czegoś niepospolitego.
...Tu chyba właśnie leży problem, który zżera mnie od środka. Niszczy mnie normalność, monotonia świata. Marzę o czymś, co mnie zaskoczy. O czymś niezwykłym, przekraczającym ludzkie pojęcie. Jak jednak osoba taka jak ja, jedna z tych pospolitych, może o czymś takim marzyć?
A jednak cały czas do tego uciekam. Oglądam filmy, czytam tonę książek opisujących zjawiska niezwykłe, coś fantastycznego i za każdym razem czuję przyjemność, która zaraz potem zmienia się w ból. Ból spowodowany tym, że coś takiego nie dzieje się naprawdę.
Wciąż szukam i szukam czegoś ponad codzienne obowiązki, czegoś, co mnie zajmie, pochłonie do tego stopnia że choć na chwilę się skupię i przestanę poruszać tę ciemną stronę mojego JA. Stąd też cieszę się za każdym razem kiedy ktoś chce poświęcić mi swój czas, choć z drugiej strony boję się już spędzać czas z... obcymi, czyli kimś poza moją przyjaciółką, która wytrzymuje ze mną od lat. Obawiam się tego, bo zawsze za nową znajomością mogą ciągnąć się zobowiązania. Może ktoś będzie potrzebował mojego wsparcia, a ja jestem już do tego stopnia wysuszona z jakiejkolwiek chęci głębszego kontaktu, że zmuszam się, by napisać coś, co może "wesprzeć". Ja sama nienawidzę pustych słów, które nie niosą za sobą jakiejś konkretnej myśli. Nienawidzę, gdy ktoś mi to robi, a sama inaczej nie potrafię.
Tu rodzi się kolejny wątek- niewiarygodnie łatwo mnie urazić, zirytować, wyprowadzić z równowagi. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch, by wzbudzić moją niechęć. I to uczucie często już zostaje, na długo. Wtedy chcąc niechcąc "wykorzystuję" sytuację, by uciec. Nie chcę osób, które łatwo wzbudzają we mnie niechęć. A niemalże wszyscy to robią.
Czuję się jak skończona hipokrytka, osoba niepasująca pod żadnym względem do społeczeństwa. Tak było od zawsze, a teraz czuję to jeszcze bardziej intensywnie, po tych wszystkich miesiącach samotności.
Najlepsze i najgorsze w tym wszystkim jest to, że przeważnie nic po mnie nie widać. Gdy wychodzę z domu uśmiecham się, jestem miła, rozmawiam otwarcie. Nie jestem już pewna czy do tego stopnia udało mi się opanować "aktorstwo", biorąc pod uwagę, że za chwilę znów odczuwam tą gorycz, którą noszę w sobie.
W chwili obecnej brak mi drugiej osoby, która by choć próbowała mnie rozumieć. Problem polega na tym, że jak dotąd chyba wszystkie osoby które chciały jakoś do mnie dotrzeć swoimi innymi zachowaniami mocno mnie odpychały. I odrzucałam, jak najprędzej, by znów cieszyć się z przestrzeni, którą mam. Pustej przestrzeni, która za chwilę znów zaczęła mnie drażnić.
Nie wiem jak długo tak można.
Inni zdjęcia: One unseeme... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24