Cześć, dawno nie było notki. Chyba już pora.
Dziś opowiem Wam bajkę o zaufaniu, szacunku i obojętności.
Czym jest obojętność?
Obojętnością. Nie jest ona uczuciem, ani w odniesieniu do innej istoty stanem ducha. Sądzę, że jest po prostu brakiem uczucia, taką czarną dziurą, do której wrzucamy rzeczy obojętne nam.
Jak rodzi się obojętność? (w stosunku do rzeczy i ludzi, ma się rozumieć)
Otóż, tutaj zaczyna się właściwa część bajki.
Wariantem, który chcę przedstawić, jest ten przedstawiony poniżej.
Należy teraz uruchomić wyobraźnię, więc raz, dwa, uruchamiamy ją!
Jest piękny, szary i deszczowy dzień, piękny dla tych lubiących deszcz. Jeśli nie lubisz to wyobraź sobie słoneczny, skwarny i gorący. Kwestia gustu.
Więc, kiedy już pada deszcz, lub świeci słońce, a Ty nie masz nic do roboty i się nudzisz, jakimś cudem spotykasz nową osobę. Jeśli (podobnie jak autor bajki) lubisz poznawać nowe osoby, jest to kolejny pozytyw.
Osoba jest fajna. Jeśliby sprecyzować może ona być miła, koleżeńska i otwarta, a może właśnie cicha i opanowana, z tych potrafiących słuchać? Każdy zna miłą osobę, taką, jaką się lubi. Wyobrażamy ją sobie. Pewnie jest też ładna, jakoś tak dziwnie, kiedy fajne osoby nie są ładne w naszej wyobraźni, więc niech będzie.
Przejdźmy do sedna. Kiedy mamy już nasz wymarzony obrazek i wymarzoną laleczkę na obrazku, czas na sytuację. Jest fajnie, bo pogoda jest fajna i osoba jest fajna. Nie może nie być fajnie, więc jest.
Z czasem coraz lepiej, relacje stają się z koleżeńskich przyjacielskie, może też zauroczenie, może nawet coś większego. Więc kiedy budujemy te relacje i zaczynamy ufać musi nastąpić przełom. (Przypominam, że to bajka o obojętności, a nie gorące romansidło).
Przełom. Fajne słowo. Coś się przełamuje. Łamie. Łamią się relacje, łamią się nasze klapki na oczach, łamie się zaufanie. Fajność osoby wyobrażonej też się łamie, ukazuje się prawdziwość. Czysta bez złudzeń. Nie jest to biel czystości. Raczej lśniąca szarość. Zwyczajność. Osoba nie jest wyjątkowa- zwyczajnie krzywdzi nas. Może nas oszukać, może wydać się, że oszukiwała nas cały czas, wyśmiać, wydrwić, zdeptać, tutaj wyobrażamy sobie coś co nas boli, upokarza, miesza nasze uczucia z błotem. W dodatku ma jeszcze na tyle tupetu, by niczego nie zauważyć. Bywa i tak. Wiem.
I co z uczuciem, powiedzmy przyjaźni? Łamie się. Powstaje złość, która w miarę wspomnień (ile to razy naraziliśmy się na śmieszność i na końcu zostaliśmy wystawieni, właśnie z uczuciem naszej śmieszności i niesmakiem w ustach?) przeradza się w uzasadnioną nienawiść.
Jednakże nasza podświadomość wie, kiedy nasza świadomość nie wie, że nie potrafimy nazywać siebie człowiekiem, kiedy nienawidzimy innego człowieka. Wtedy budzi się wstręt. Do nas samych. (Jeśli kogoś stać na taką postawę. Jeśli zaś nienawidzimy sobie ot tak, z łatwością i cieszymy się z tego, w tym momencie bajka traci sens.)
Więc kiedy nienawidzimy do granic możliwości osoby, która nas zdradziła musi zacząć działać jeszcze jeden czynnik oprócz naszych uczuć i charakterów. Działa czas. Z czasem nienawiść słabnie, bo musi. Lecz kiedy uraza jest zbyt silna, nasze uczucie nie zmieni się w coś takiego, jak zrozumienie albo wybaczenie.
Nie, nie wybaczamy. To pozytywne. Obojętność jest nijaka. (Jest negatywna, ale mniej negatywna niż nienawiść, więc pozwolę sobie powiedzieć, że w tym wypadku jest najlepszym z najgorszych więc nazwę ją czymś neutralnym. Obojętnym po prostu. ) Kiedy nie możemy wybaczyć i męczymy się już nienawidzeniem okazujemy łaskę obojętności.
Łaskę... no i dochodzimy do sedna bajeczki.
Widzicie, to nie jest tak. Obojętność, zobojętnienie, znieczulica.
To nie jest OK.
Na pozór lepsza jest już nienawiść. Ponieważ "Gdybym cię nienawidził, wciąż darzyłbym cię uczuciem, a uczucia szybko się zmieniają. Obojętność nie zmienia się nigdy." Czy jakoś tak.
I wiecie co teraz sobie myślę?
Że najlepszym zachowaniem w takiej sytuacji jest po prostu nie ufać ludziom.
To mega głupie, durne i bolesne, ale właściwie. Właściwie, by wyzbyć się i nienawiści i obojętności.
Ale za późno. Oni są mi obojętni. A mi zostaje żal, że nie ufam tak, jak bym chciała.
I w gruncie rzeczy i tak jestem poszkodowana. Bo to we mnie leży przyczyna, a nie w osobie znienawidzonej czy obdarzonej obojętnością. I żeby nie dać się, zagłuszamy sumienie. Rośniemy, rośniemy w siłę. Siłę charakteru. Tylko niestety, gorzej potem z ufaniem.
Żeby zakończyć bajeczkę z jakimkolwiek sensem (który zgubił się dawno) i może z morałem uczynię rzecz teraz najwłaściwszą, otóż zaapeluję.
Więc apeluję, drodzy przedstawiciele gatunku ludzkiego, o właściwe Człowiekowi (Nie chodzi mi o istotę z dwoma nogami, rękami i niby mózgiem- tylko o Człowieka- istotę myślącą, która pragnie się rozwijać i dba o swoje piękno wewnętrzne.) dążenie do udoskonalenie swej doskonałości. Doskonalcie ją w sposób niełatwy, gdyż pójście na łatwiznę nie jest dla Człowieka, tylko istoty o dwóch nogach i rękach. Tym udoskonaleniem jest oczywiście szacunek. Tym razem szacunek dla ludzkiego zaufania. Więc apeluję, o to, by nigdy nie deptać cudzego zaufania. Gdy przestaniemy je deptać inni przestaną traktować nas obojętnie. Gdy inni przestaną deptać nasze zaufanie my nie będziemy nienawidzić i obdarzać obojętnością. I nie tyle, że świat będzie lepszy, ale przynajmniej znikną beznadziejne bajki o obojętności, której nie będzie wskutek braku zadeptywania cudzej godności i zaufania. Amen.
Ps. Możecie komentować i wyrazić własne zdania na temat uczuć opisanych powyżej, chętnie pofilozofuję z Wami:)