W swoim życiu zaznałem już chyba wszystkiego.
Zarówno tego dobrego jak i złego.
Każdemu wspomnieniu towarzyszy jakaś nutka.
Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.
Jest chyba nieodzowną częścią mojego istnienia.
I mimo, że przez lata moje serce
okrywało twardą jak diament skorupą..
To pewnych rzeczy nie potrafię się wyzbyć.
I tak jest chyba z miłością.
Z jednej strony od niej uciekamy jak tchórze.
Może to z lęku, że ktoś nas po prostu zrani.
A może też z niepewności, czy podołamy.
Ofiarować drugiej osobie to na co zasługuje.
Dać szczerze, prawdziwego siebie.
Bez tych kamuflaży, które nosimy dla reszty.
Dane mi było dostrzec to coś w oczach.
Co najpierw zdawało się zagadką.
Ale po głębszym spojrzeniu, dostrzegłem dusze.
Może trochę zbłąkaną niczym moja.
I coś sprawiło, że zaczęło mnie to przyciągać.
A wydawało mi się, że już nigdy tego nie poczuje.
Może ktoś znowu trafił mnie swoją strzałą.
Albo to kwestia naszych aniołów stróżów.
By uchronili nas przed całkowitym skamienieniem.
Wszak to tylko moje przypuszczenia,
a nauka nie ma żadnego wytłumaczenia.
To chyba ten blask jej oczu tak sprawił.
Że chce poznawać ją codziennie.
I upajać się każdą chwilą, którą ze mną dzieli.
Wywoływać i patrzeć na ten niebiański uśmiech..
Zarazem otwierając serca, by mogły znów bić
W odpowiedniej częstotliwości, najprawdziwszej miłości.