Dawno temu, jeszcze w gimnazjum, katechetka zawsze zaczynała swoją lekcję stwierdzeniem: Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
I jest to święta prawda. Prawda objawiona, czysta, niepozwalająca zmącić się żadnym innym poglądom.
Dlaczego?
Tego nie można zdefiniować. Tak po prostu jest i koniec. Tyle opinii, ilu ludzi na ziemi. Przynajmniej tych myślących.
Można się zastanowić, czy zmiana dotychczasowego trybu i stylu życia jest czymś dobrym, potrzebnym, pożądanym i czy ma sens. Jeżeli jest to zmiana, do której się dążyło, a przed jej dokonaniem się, sama jej wizja jawiła się jak przysłowiowe złapanie Pana Boga za pięty, powinna być zatem uznana za spełnienie marzeń. A jednak rodzi pewne lęki. Skąd, do cholery, te lęki. A jednak są.
Jest sobie jeden człowiek, który powiedziałby teraz: "życie". Krótki komentarz. Nic dodać, nic ująć. Więc jest to prawda, święta i niepodważalna. Zatem czy nie jest czasami lepiej pójść prostą drogą, a jednocześnie ująć wszystko w jednym?
To zależy. Od sytuacji. Od punktu widzenia. Jednak w większości przypadków, zdecydowanie lepiej.
Kombinowanie jest dla słabych.
Życie jest krótkie.
Trzeba przez nie przejść taranem. Nie bać się, do cholery. Nawiązując do poprzedniego akapitu - nie bać się tego, co wreszcie wyczekiwane, przyszło.
Na najbliższy rok mam CEL. I to w zasadzie nie jeden, jakim jest przejście przez niego taranem, a jednocześnie wyciągając maksimum przyjemności i radości z życia, a dwa pomniejsze, które być może uczynią moje życie ciekawszym.
I przysięgam dążyć do doskonałości. Taki jest mój cel we wszystkim, bo raz kiedyś, bardzo dawno temu przyjętej filozofii nie da się wykorzenić ani odrzucić. Ona jest we mnie. Bez względu na to, jak bardzo się starałam jej pozbyć, ona została i teraz wiem, że jest na tyle zdrowa i prosta, by nadać mi równowagę. Be prepared.