Leżał na łóżku z dłonią wyciągniętą ku górze. Patrzył na palce, którymi flegmatycznie poruszał, zagłębiając się w dryfujących myślach. W końcu zacisnął dłoń i pięść i bezwiednie puścił ją by swobodnie uderzyła w łóżko i odbiła się od miękkiego materaca kilka razy. Dziś mija miesiąc. Zamknął oczy, powracając myślami do różnych etapów. Sprzed miesiąca, dwóch, przez pół roku, aż po rok wstecz. Na ustach zagościł mu spokojny uśmiech, w sercu zaś szalała gorycz. Wiedział, że wszystko będzie już inaczej. Że nie wróci ta nadzieja, ten rozmach i chęć do poświęceń. Nikt go już nie doceni i nie pomoże tak bardzo i on sam nie będzie miał już ochoty doceniać w ten sposób, nie będzie miał ochoty pomagać. Wiedza, że nie warto się starać cholernie go przybiła. Znów z napływem myśli jego ręce wprowadziły się w samoistne drżenie, zaś serce biło na tyle mocno, że koszulka lekko mu falowała. Ten stan powtórzył się kilkukrotnie w ciągu ostatnich kliku dni.
Wstał z łóżka, niezgrabnym ruchem zabierając ze sobą fajki i wyszedł na nasłoneczniony ganek. Przysiadłszy na schodku, sam nie wiedział nawet kiedy papieros dosięgnął filtra i przeklął znów w myśli to, że będzie musiał szybko zapalić kolejnego. Zmęczone oczy przeczesały zieloną okolicę, było w niej tyle życia... Zupełnie odwrotnie do jego wnętrza, gdzie jakiś parszywy robak toczył tunele przez wszystkie organy, które psuły się coraz bardziej z każdym dniem.
Miał ochotę jedynie trwać. Wszystkie plany i marzenia obumarły. Nie pozbył się ich całkowicie bo wciąż o nich mówił jednak zniknęła już ta iskierka szczerości w tym wszystkim. Cele zaś wydawały się nierealne.
Jak nie poddać się tym wszystkim stanom? Zastanawiał się ciągle, powoli, od czasu do czasu odzyskując jakikolwiek zdrowy rozsądek. Czasem nawet bał się że przy ataku furii będzie w stanie zrobić sobie lub komuś coś naprawdę nieprzyjemnego.
Wstał powoli, szczerząc się do nieba. W śmiechu czaiła się nerwowość, w oczach wrogość, a w głosie żal gdy krzyczał "Masz, czego chciałeś! Jesteś teraz zadowolony?" po czym roześmiał się gorzko, czując jak punktowy, słony deszcz przecina policzki, zostawiając szczypiące wysuszoną skórę ślady. Śmiał się ze swojej naiwności, że da się coś zmienić.
***
Wyciągasz rękę lecz wiesz, nikt nie złapie tej ręki
Już się nie wyszarpiesz z pętli