Wydaje mi sie, że wolałabym się spakować, spojrzeć raz za siebie i dojść do wniosku, że nie zostawiam za sobą nic, czego będzie mi brakowało. A potem zrobić krok w przód i tego nie żałować, nie tęsknić, nie czuć tego wszystkiego, co czuję teraz. Moje egoistyczne zamiary, moje głupie marzenia sprzed kilku miesięcy okazują się być jeszcze bardziej egoistyczne i jeszcze bardziej głupie niż sądziłam, ale mimo to ciągle dąże do bezsensownej ich realizacji, która przysporzy mnie i wielu osobom dookoła wiele przykrości. Chciałabym, żeby świadomość tego wszystkiego tak nie bolała, a pożegnania nie były tak trudne. Zostało 8 dni, które w większej części poświęcę na zamykanie wielu drzwi za sobą, mimo, że nie mam zamiaru ich zamykać na zawsze... ale mimo to nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Na chwilę obecną emocjonalnie przypominam osobę niezbyt zdrową na umyśle, rozerwana wewnątrz na milion okrutnie potraktowanych kawałków. Co ja sobie myslałam? I dlaczego nie potrafiłam sprzeciwić się sama sobie dążąc do tego wszystkiego? Dlaczego tak mocno się tego trzymałam, że nie stworzyłam żadnej alternatywy, że gdybym nie dociągnęła tego do końca to nie miałabym pojęcia co w ogóle ze soba zrobić? Za dużo pytań, za dużo zamieszania w mojej głowie. A to jeszzce 8 dni. Co będzie za tydzień?
kurwa.