Stoję na krawędzi. Ostrej jak nóż.
Minęło pół roku odkąd mój Ryszard zachorował na nieuleczalną chorobę i musiałam podjąć najgorszą decyzję w całym swoim życiu.
Moje maleństwo, moje szczęście, moje wsparcie i mój powód do życia.
Myślałam, że z czasem będzie łatwiej, że przestanę płakać w najmniej oczekiwanym momencie.
Jednak jest coraz trudniej.
Oddalabym wszystko za to by jeszcze raz móc go przytulić.
Nie wiem. Wszystko się pierdoli. Nie mogę na siebie patrzeć. Nie mogę wytrzymać sama ze sobą. Nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Najśmieszniejsze jest to, że próbowałam się zapisać do psychiatry, bo naprawdę nie wiem już co robić, jednak lekarze chyba mają lęk przed odbieraniem telefonów.
Boję się, że zrobię sobie krzywdę.
Że nie dam rady.
Nie chce dawać dłużej rady.