Widzisz, wszystko zaczęło i skończyło się w niewinny jesienny wieczór.
Wiatr chłostał każdy odkryty skrawek ciała, wdzierając się w osobistą przestrzeń bez pozwolenia. Długowłosy chłopak maszerował w swoich za ciężkich butach, w swojej ulubionej skórzanej kurtce. Dokąd zmierzał? Sam już nie pamiętał. Miał być gdzieś, tam w nieistniejącym świecie tej opowieści, zrobić coś co w tej chwili nie miało większego znaczenia. Słońce chyliło się ku zachodowi, młodzieniec skończył swoje zajęcia w prywatnej szkole. Jak się w niej znalazł? To też historia na inne miejsce i czas.
Dudnienie okutych w stal butów niosło się echem od pobliskich ścian budynków. Lekko przygarbiony, bo mierzący wtedy niespełna metr dziewięćdziesiąt, nieco niezbornymi krokami, jak to wszyscy dorastający nastolatkowie. Dopiero co skończył nudne zajęcia fizyki. Nigdy nie był typem ścisłego umysłu, choć muszę Cię uprzedzić, że z logiką radził sobie wyśmienicie. Człowiek rodzaju tych, którzy budują swój światopogląd niezależnie od środowiska i wpływu innych. Chłopak po przejściach, który musiał się dostosować do życia, albo z niego zrezygnować. I choć ta druga opcja nie przeszła przez pobrużdżone sznurem gardło, zaadaptował się. Nie do końca i nie w pełni, dalece odstając od ogólniackiej braci, jednak przynależał wreszcie do kogoś. I było mu z tym dobrze, choć pewnie nikt otwarcie by się do niego nie przyznał. Jeszcze nie w tym miejscu i czasie. Ale ta historia nie jest wyłącznie o bezimiennym chłopaku, który chadza ze szkoły do domu oddalonego o dziesiątki kilometrów. Ta krótka opowieść jest o dwojgu ludzi, którzy spotkali się w czasie, który nigdy nie przynosił burzliwych romansów. W miejscu w którym, taki romans nie mógł przetrwać.
Siedziała na schodach, paląc kolejnego fajka. Jasna aureola jej włosów wzbijała się w powietrze raz za razem w kolejnych podmuchach wiatru. Też nosiła za ciężkie i niewygodne buty. Też, jak możesz się domyślać, słuchała za ciężkiej i nieznośnej muzyki. Ale nie podlegała żadnym schematom. Tak, była zagubioną dziewczynką, która nie mogła poradzić sobie z doczesnym życiem, ale kto w ogólniaku nie był podobny? Jej oczy, jaśniejsze niż błękitne niebo, spoglądały w przestrzeń zza szkieł bez oprawek. Była piękna. Oboje byli, choć żadne nie przyznało tego przed sobą.
On, dosiadł się do niej. Ona, podała mu paczkę fajek. Dym poderwał się w powietrze, rozpływając się i niknąc na ich oczach.
- Mój facet to dupek.
Tak się wszystko zaczęło. Przypomnę Ci, jeżeli chodzi o ścisłe przedmioty nie radził sobie z nimi najlepiej. Nie dlatego, że był na nie za głupi, czy nie mógł się na nich skupić. Dlatego, że go nie pociągały, nie czuł między sobą a fizyką chemii. Szkolne żarty, zawsze w cenie. Radził sobie jednak znakomicie z logiką, na której budował swoje pojmowanie świata. I fragmentem, drobną cegiełką swojego muru, którym się szczelnie obwarował, podzielił się ze zlotowłosą dziewczyną o niebieskich oczach. Oddał jej część wypracowywanej latami nauki, opartej na błędach i porażkach tajemnicy spokojnego życia. Posłała mu jeden z tych uśmiechów, który potrafi stopić każde serce. Ona, zakochała się w nim. On, zakochał się w niej, choć jeszcze długie miesiące nie potrafił tego przed sobą przyznać. Spotykali się. On, próbował zbudować od podstaw jej światopogląd, taki by nigdy więcej nie musiała cierpieć. Ona, dawała mu bliskość i ciepło, którego tak bardzo potrzebował.
Minął czas, a bohaterowie tej opowieści stali się parą. Nie było zmian, nie było drastycznych dociążeń osobistego życia, żadnego z nich. Zaproponował jej siebie na jej urodzinowej imprezie. Następnego dnia, choć byli ze sobą, nic się nie zmieniło. Byli przyjaciółmi, wspierali się, troszczyli o siebie nawzajem i kochali. I pomimo wielu zdarzeń w ich nierealnej przyszłości, które każdy związek wywróciłyby na lewą stronę, oni ze wszystkim sobie radzili.
- Ze wszystkim damy radę. Kto, jak nie my?
Mijały dni, miesiące. Ogólniak się skończył, przynajmniej dla niej. Byli na to gotowi. Oboje podjęli decyzje, że najlepiej będzie skończyć ten związek, póki boli mniej. Jeżeli są sobie pisani, spotkają się w tym życiu jeszcze nie jednokrotnie.
Nie zerwali.
Złotowłosa wyjechała. Nie tak daleko, by więcej się ze sobą nie widzieć, jednak wystarczająco, by każde spotkanie było okupione problemami. Brakiem czasu, brakiem możliwości, sesją, maturą. Tak mijał czas, gdy widzieli się co dwa tygodnie, czasem częściej, czasem rzadziej. Zawsze jednak, gdy byli w tym samym mieście, widywali się choćby na chwilę. Byleby skraść odrobinę czasu, który działał na ich niekorzyść, mącił i plątał ich życia już od początku, osadziwszy ich w złych realiach, złym miejscu w złym świecie.
Od kiedy byli razem minęły dwa lata.
Widzisz, wszystko zaczęło i skończyło się w niewinny jesienny wieczór.