Źle napisałam. Duma nie śpiewa. Duma śpiewał. "Ł", bo to był on.
Dumę powołałam do życia w trzeciej gimnazjalnej, gdy zaczęło udzielać mi sie wariactwo wyścigu szczurów. On miał mi pomóc się zmobilizować. A posunął się za daleko, zaczął mnie kontrolować. Był niewielki, mieścił się bez problemu w kieszeni. Duma kilka razy umierał, bym w końcu uśmierciła go 22 października 2007 roku.
Niestety, to on odpowiadał za długotrwały stres. To on uniemożliwiał mi "wyluzowanie się". Kazał mi też traktować wszystkich z góry, jednocześnie zapewniając, że niewiele jestem warta. Z jego zgliszczy (spaliłam go...) wyłoniła się Hanka, która jest ze mną do dziś.
Duma żył krótko i muszę przyznać, że był wyjątkowo paskudnym zawodnikiem, a uśmiercenie go zajmowało mi kilka, nawet kilkanaście nocy. A wystarczył mały impuls, krótka chwila, by Dumę spisać na straty.
"Miser, miser! Modo niger et ustus fortiter!", zamilkło na zawsze. Hanka tylko czasami przywułuje te słowa, by się z kogoś ponabijać. Oczywiście śpiewa po polsku, bo nie znosi makaronizowania.
"Och, los marny
mnie na czarny
kolor przemalował"
i śmiech. To cała Hanka.
W rzeczywistości te warianty odzwierciedlają moje wewnętrzne przemiany. Może i Hankę kiedyś też będę musiała uśmiercić. Kto wejdzie na jej miejsce? Nie wiem, ale jej rolę mącicielki trudno będzie czymkolwiek zastąpić.
Jedynie Psyche jest nieśmiertelna. Trudno zabić w sobie coś, co jest wrodzone.
Jutro matura ustna z angielskiego. Poziom podstawowy. Obym nie zaspała... Oby mi poszło tak gładko jak z polskim. I narecha! Koniec matur! Za tydzień biba u Effy, mniam.
Zdjęcie mi się podoba... Nie pamiętam, czy to Winów czy Górki, wiem tylko, że druty i słupy wszystko niszczą.